167: Pogrzeb jako pascha. Historia i liturgia

Udostępnij

W tym odcinku rozmawiam z Łukaszem Miśko OP, dyrektorem Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego, na temat historii pogrzebów w kontekście Wielkanocy oraz ich paschalnego charakteru. Analizujemy rozwój obrzędów pogrzebowych od czasów pierwszych chrześcijan, którzy łączyli lokalne tradycje z chrześcijańskimi akcentami, aż po formalizację rytuałów w obecnym czasie. Zwracamy uwagę na zmianę postrzegania śmierci w obrazie liturgii pierwszych chrześcijan, pierwszego i drugiego tysiąclecia.

Zapraszam na ten odcinek

Witam Was serdecznie. Moim dzisiejszym gościem jest ojciec Łukasz Miśko. Witaj Łukaszu.

Witaj Dawidzie.

Dyrektor Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego gości w mojej celi, a zanurzymy się dzisiaj w bardzo ciekawy temat w kontekście Wielkanocy, bo sięgniemy do pogrzebu.

Trochę stąd wziął się taki pomysł, bo paradoksalnie: pogrzeb, choć kojarzy się z trudnym doświadczeniem, z pożegnaniem, z rozłąką, z jakąś traumą, to w celebracji liturgicznej jest bardzo paschalny. I właśnie o tym trochę sobie dzisiaj porozmawiamy.

Zacznijmy może od przeszłości. Jak kiedyś wyglądały pogrzeby? Czy pogrzeb zawsze wyglądał tak samo jak dzisiaj?

Jak byliśmy młodzi?

Raczej pytam bardziej o starożytność czy średniowiecze. Nie wiem tak naprawdę, jak to najlepiej podzielić. Jakie okresy, jakie punkty historyczne byś wyróżnił?

Jasne. Zawsze warto zobaczyć od czego chrześcijanie wystartowali, czyli pierwszy Kościół, o którym – jak już pewnie słuchacze twojego podcastu wiedzą – troszeczkę mało wiemy, odtwarzamy z różnych szczątkowych danych, nie mamy zapisanych zbyt wielu tekstów liturgicznych, aczkolwiek troszeczkę wiemy o pogrzebach pierwszych chrześcijan. Chrześcijanie zasadniczo, jak to opisuje List do Diogeneta, taki stary, piękny tekst, mieszkają w normalnych miastach, ubierają normalne ubrania, mieszkają w normalnych domach, ale jednak – i tu jest ta cała różnica – są inni niż ich sąsiedzi, bo mają inną nadzieję. Wierzą i widzą więcej. Chrześcijanie są w świecie, ale nie z tego świata. No i trochę podobnie wyglądała ich celebracja pogrzebów. To znaczy przejęli dużo elementów starożytnych, właściwych dla miejsc, w których mieszkali w tym I/II wieku, ale jednocześnie dodawali bardzo istotne chrześcijańskie elementy, na przykład paschalne śpiewy o Zmartwychwstaniu Chrystusa. I tak naprawdę mogli grzebać swoich umarłych nawet bez obecności prezbitera. Dopiero od III wieku zaczyna się pojawiać prezbiter. Chrześcijanie po prostu ubierali zmarłego w białą szatę, symbol nowego człowieka odrodzonego przez Chrystusa do życia w wieczności. Śpiewali paschalne hymny o zmartwychwstaniu Chrystusa, ale też wierzyli, że to w Nim my wszyscy zmartwychwstajemy. Odnosili tego zmarłego na cmentarz.

Jak pytasz, jak podzielić tę historię pogrzebu, to można zobaczyć, że pierwsze tysiąclecie ma taki swoisty charakter raczej po stronie radości, choć wiadomo, że jest to zawsze dramat umierania. Śmierć nie jest czymś dla człowieka naturalnym, bo naturalnie pragniemy wieczności. Ale jeśli rzeczywiście jesteśmy chrześcijanami, to wiemy, że już ta wieczność się w nas wlewa, że już ją wdychamy w nasze nozdrza po chrzcie, po bierzmowaniu, kiedy otrzymujemy sakramenty, więc chrześcijanin, który umiera wstępuje w życie. I to w tych obrzędach widać. Nawet jak tam z czasem pojawią się takie bardziej, powiedziałbym, ozdobne elementy, jak kwiaty, świece, to są elementy ze świata pogańskiego, ale one zostają też schrystianizowane przez członków wspólnot chrześcijańskich. Jest na przykład taki obrzęd refrigerium, który w świecie pogańskim polegał na tym, że spotykano się na grobie zmarłego bodajże w siódmy, trzynasty, trzydziesty dzień po śmierci i rok po śmierci i tam na grobie ta rodzina i znajomi zmarłego spożywali ucztę. To był pogański obrzęd. Oni wierzyli, że jakoś ten zmarł jest z nimi obecny, kiedy ta uczta się odbywa. Chrześcijanie to przejęli, ale jednocześnie przefiltrowali przez Ewangelię i w te konkretne dni: siódmy, trzynasty, trzydziesty dzień po śmierci i rok po śmierci odprawiali Eucharystię za zmarłego, również wierząc, że w communio sanctorum ta zmarła osoba jest z nimi już obecna.

Czyli pierwsze tysiąclecie to bardziej radość pogrzebu, tak? Czy jesteśmy w stanie w jakikolwiek sposób odtworzyć, jak ten pogrzeb wyglądał? Jak chowano? Rozmawiałem ostatnio z Pawłem Trzopkiem OP, o tym jakie były zwyczaje żydowskie dotyczące chowania umarłych i rozmawialiśmy właśnie w kontekście Pana Jezusa. Tam nigdy nie przechowywano ciała w domu, ponieważ było za ciepło, szybko go wkładano i cały ten obrzęd świetnie opowiedział. Natomiast zastanawiam się, jak to robili pierwsi chrześcijanie. Czy to był miks liturgicznych rzeczy związanych z pogaństwem plus z tradycjami żydowskimi? Czy raczej to zależało od kontekstu, w jakim chrześcijanie żyli, tych miejscowych kultur?

Z tego, co się orientuję, przeglądając różne historyczne opracowania, to dużo jest właśnie zwyczajów lokalnych. Ale na przykład wiatyk, czyli pokarm na drogę, viaticum – pamiętajcie, że chrześcijanie często po zgromadzeniu liturgicznym w niedzielę, w pierwszych wiekach, zabierali Eucharystię do domu, żeby móc się nią żywić w tygodniu i móc udzielać chorym – a zatem ten wiatyk, nawet jeśli przy umieraniu nie było obecnego prezbitera czy diakona, to rodzina sama mogła udzielić, bo często Najświętszy Sakrament po prostu był w domu.

To był chyba zwyczaj do czasów średniowiecznych?

Wcześniej jeszcze zanikło, wcześniej, więc rzeczywiście mówi się o tych pierwszych wiekach. Ale są cytaty u różnych apologetów czy Ojców Kościoła, które mówią o tej paschalnej tonacji, czy pewnej emocjonalnej zmartwychwstaniowej radości. Na przykład święty Jan Chryzostom mówi: śpiewamy psalmy wobec zmarłych, które nas zachęcają do spokoju wobec śmierci. Albo jeszcze w II wieku Arystydes z Aten pisał, że chrześcijanie, gdy ktoś umrze, chwalą Boga.

Pytałeś o te żydowskie związki, prawda? W tradycji żydowskiej jest modlitwa beracha, czyli modlitwa uwielbienia Boga za konkretne dary. Tak jak w naszej dzisiejszej, współczesnej liturgii Eucharystii, kiedy nie ma śpiewu na przygotowanie darów, to słyszymy takie dwa berachot, czyli dwie modlitwy uwielbienia, dziękczynienia: błogosławiony jesteś Panie, Boże Wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, który jest owocem ziemi i otrzymaliśmy wino. To są przykłady typowe dla mentalności żydowskiej i chrześcijanie pierwszych wieków również, jak to pokazują ci autorzy, śpiewali hymny uwielbienia i dziękczynienia za tych konkretnych zmarłych. Mówię o tym też dlatego, że kiedy później zanikło to w drugim tysiącleciu, to z kolei reforma, ostatnia dla nas, czyli ta, która dała nam współczesne obrzędy pogrzebu, wprost nawiązała czy chciała nawiązać do tej wczesnochrześcijańskiej tradycji dziękczynienia za dobro, które przez tego zmarłego się wydarzyło.

Czyli pierwsza część to będzie pierwsze tysiąclecie, a drugi etap tych obrzędów – czy ja mogę to tak spłycić? – to jest czas od pierwszego tysiąclecia do Soboru Watykańskiego II? Pewnie to jest duże uproszczenie.

To jest duże uproszczenie. Ale rzeczywiście jest taki przełom, jak mówimy o pobożności eucharystycznej czy w ogóle mentalności ludzi, gdzieś pod koniec pierwszego tysiąclecia i na początek drugiego. Dużo się wydarza. W pobożności eucharystycznej będzie moment coraz większego szacunku dla Eucharystii, ale takiego szacunku opartego trochę o lęk przed świętością Boga i świadomość własnej niegodności i grzeszności, stąd stopniowo coraz mniej ludzi przyjmuje Komunię na mszach świętych. Potem się pojawia taki moment adoracji, że w czasie liturgii chcę zobaczyć uniesioną Hostię i tylko tyle mogę, bo jestem grzesznikiem na kolanach, który gdzieś z daleka uwielbia na dźwięk dzwonka. I co się też dzieje w mentalności tego przełomu tysiącleci i stopniowo w takim przeżywaniu śmierci? Zaczynamy podkreślać potrzebę oczyszczenia tego zmarłego. Starożytni chrześcijanie czasami nawet nie odróżniali zmarłych jeszcze jakby niezbawionych. Nie było wypracowanego pojęcia czyśćca, przynajmniej dogmatycznie i sformułowanego dopiero w drugim tysiącleciu. Dogmat o czyśćcu to jest już późniejsze średniowiecze. Więc starożytni chrześcijanie, choć modlili się za zmarłych, to się też modlili ze zmarłymi. Jeśli ktoś umiera po chrzcie w jedności z Kościołem, to raczej jest pewność, że jest zbawiony. Potem to średniowiecze przełomu tysiącleci zaczyna podkreślać konieczność oczyszczania, modlitw za zmarłych i te wszystkie obrzędy pogrzebowe, dotyczące też śmierci, będą stopniowo więcej tego wydobywać. Pokażę taką różnicę: bo najstarszy znany obrzęd pogrzebu, cały taki rytuał towarzyszący śmierci i pogrzebowi, to jest tak zwany Ordo Romanus 49, pochodzący z przełomu VII i VIII wieku. Tam jest po kolei opisane, co się dzieje. Kapłan lub diakon udziela umierającemu wiatyku, bo to jest zadatek zmartwychwstania. Następnie czyta się przy tym umierającym opis męki pańskiej, aż do momentu, kiedy człowiek umrze i wtedy, bezpośrednio po śmierci, czyta się antyfony i psalmy. Na przykład psalm: gdy Izrael wychodził z Egiptu dom Jakuba od ludu obcego, czyli to jest psalm o przejściu z niewoli do ziemi obiecanej. Człowiek umiera, a my śpiewamy o przejściu Izraelitów przez Morze Czerwone do pełni obietnic, do ziemi, do życia. Potem ciało obmywano, niesiono do kościoła, śpiewano psalmy i antyfony „In paradisum deducant te angelii”, czyli niech aniołowie zawiodą cię do raju, kiedy niesiono już ciało na cmentarz. Słowa i gesty się wzajemnie uzupełniają. Czasami po drodze zatrzymywano się w kościele i celebrowano Eucharystię. Cały czas mówimy o przełomie VII-VIII wieku w Rzymie, Ordo Romanus. Później była procesja na cmentarz, świece, kadzidła i znowu psalm, który mówi: otwórzcie mi bramy sprawiedliwości, czyli tak naprawdę w gruncie rzeczy ten orszak rodziny, znajomych, który, niósł ciało zmarłego miał wrażenie, że wnosi to ciało już do nieba.

No właśnie, chciałem cię o to zapytać, że jakby te wszystkie obrzędy, gesty i te wszystkie modlitwy, które towarzyszyły temu obrzędowi, to jakby było taka …. mogę użyć słowa pascha?

Możesz i powinieneś. Myślę, że oni też by tego słowa użyli.

To wytłumacz naszym słuchaczom.

Pascha, czyli przejście. Jesteśmy w okresie wielkanocnym i to słowo jest odmieniane na różne sposoby, a tak najbardziej łopatologicznie, żebyśmy sobie uświadomili, że pascha żydowska, w kontekście której dokonuje się śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, to historyczne jego właśnie przejście. Ta Pascha mówi o wydarzeniu uwolnienia Izraelitów z Egiptu, którzy przeszli przez Morze Czerwone do Ziemi Obiecanej. Później co roku mieli to celebrować w odpowiedni sposób liturgicznie z barankiem, z ucztą paschalną itd. No i Jezus jest tym nowym barankiem, a chrześcijanin, który umiera w Jezusie w jakimś sensie już teraz kosztuje owoców zmartwychwstania.

A w jakimś sensie, czy dosłownie? Jak to rozumieli pierwsi chrześcijanie?

No mówimy już nie o takich pierwszych, skoro Ordo Romanus z VIII wieku. Myślę, że jak pamiętam przeglądanie różnych artykułów i nawet sobie wynotowałem, że ta wspólnota chrześcijan towarzyszy zmarłemu w drodze i przekazuje zmarłego mieszkańcom nieba. Oczywiście, błagając o miłosierdzie, ale jednocześnie z wyraźną wiarą, niemal pewnością, że to miłosierdzie będzie udzielone. Także ten element społeczny jest piękny, że ci ludzie faktycznie są takim orszakiem, który towarzyszy i w umieraniu, i wtedy, gdy ciało będzie pogrzebane. Ono nie wejdzie tak dosłownie jeszcze do nieba to zmartwychwstanie jest odroczone w czasie, ale wiara mówi, że to już niemal pewność. I ta wspólnota też jakoś tą nadzieją żyje.

A mówiłeś też o takim wątku, że jakby Kościół modli się wspólnie ze zmarłymi. Czy mógłbyś to rozwinąć?

Tak. To znaczy jak my dzisiaj mówimy o świętych, to często myślimy o świętych kanonizowanych. To jest ten Kościół uwielbiony. Co do nich mamy pewność, że są już w pełni zbawieni. Nie są Kościołem oczyszczającym się, ani pielgrzymującym tak jak my. Tymczasem jak się spojrzy na samo Pismo Święte Nowego Testamentu, kiedy tam się pojawia odniesienie do świętych? Pozdrawiają was święci w mieście tym a tym, prawda? Pozdrówcie świętych pocałunkiem. Święci to są żyjący aktualnie chrześcijanie. To znaczy w momencie, gdy przyjmujesz Chrystusa i w nim żyjesz, to ty jesteś święty Jego świętością, czyli de facto jest jakaś świadomość tego, że kiedy umieram w Chrystusie, to On mnie przyjmuje do pełni życia bez konieczności formalnej kanonizacji. I pytanie, czy jest coś, co musi się jeszcze wydarzyć. Później w drugim tysiącleciu ta myśl dojrzeje w kościele i stąd będziemy mieli ten koncept oczyszczenia, który gdzieś tam w Piśmie Świętym też jest oczywiście. Myślę, że dogmatycy, jeśli nas słuchają, to od razu mają konkretne cytaty, gdzieś im się zapalają takie lampki, gdzie w Nowym Testamencie są takie sugestie, że jednak po śmierci jakieś oczyszczenie ma miejsce. Ale mówimy o ogólnych akcentach, że te pierwsze pokolenia, czy te pierwsze wieki Kościoła raczej nie żyły w kontekście śmierci, czy w takim lęku przed karą. Raczej to był wyraz nadziei, że jeśli umieram w Chrystusie, byłem z Nim w komunii, to wstępuję w pełnię.

Tymczasem faktycznie z początkiem XI wieku pojawia się obrzęd absolucji, czyli to jest takie oczyszczenie zmarłego wodą święconą, że chcemy, by modlić się za niego o odpuszczenie jego grzechów, ale wiemy, że te męki czyśćcowe mogą się wydarzyć, więc chcemy to jakoś, skrócić, chcemy jakoś prosić Boga o to, żeby tego człowieka potraktował bardziej ulgowo.

Bardziej po ludzku.

No tak, na przykład Eucharystia w starożytności była celebrowana za zmarłego, ale tak jak mówiłem, trochę w takiej świadomości, że to może jest uczta z nim, że ten zmarły w Communio Sanctorum, czyli w świętych obcowaniu, już z nieba z nami uczestniczy. Tutaj raczej to jest ofiara, Eucharystia za grzechy, czyli takie wynagrodzenie, ofiara przebłagalna. Pojawia się sekwencja Dies irae, czyli dzień gniewu, sprawiedliwej kary. To są oczywiście wątki również jakoś tam biblijne. Nie chcemy przecież Bożego miłosierdzia przeciwstawiać sprawiedliwości. Bóg jest tym, który jest prawdomówny i prawdziwy i sprawiedliwy, więc jasne, że nasze grzechy też muszą być skonfrontowane w spotkaniu z miłosiernym, ale prawdziwym Sędzią. Niemniej akcenty się tu przesuwają.

Rozwiń proszę ten Dies irae, bo być może nie wszyscy słuchacze mają świadomość skąd to się bierze i co to oznacza.

„Dies irae, dies illa”…. mogę zaśpiewać całość, ale możecie sobie na stronie liturgia.pl oczywiście znaleźć nagrania. Jestem pewny, że ojciec Wojciech Sznyk zostawił tam jakieś mistrzowskie nagrania.

Sekwencja Dies irae to jest taki trochę dramatyzm liturgii średniowiecznej. Oczywiście to jest cała długa historia, która zatoczyła takie koło, że za czasów Karola Wielkiego na północy, patrząc oczywiście z perspektywy Rzymu, liturgia w Rzymie trochę zastygła, a rozwija się bardzo właśnie na ziemiach pod kontrolą Karolingów. Później po upadku państwa, po podziale państwa Karola Wielkiego, pojawia się Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. Z północy ta liturgia zaczyna w drugim tysiącleciu wracać do Rzymu troszeczkę już wzbogacona. Na przykład to, że dzisiaj mamy w mszy świętej tyle tak zwanych apologii, czyli takich małych (krótkich) modlitw, często odmawianych po cichu przez kapłana z prośbą o oczyszczenie, bo jest niegodny. To jest wpływ tej północnej, germańskiej czy frankońskiej liturgii, która później, gdzieś w XII-XIII wieku, wróci do Rzymu i zostanie przyjęta przez liturgię rzymską. I obrzędy pogrzebu też wrócą do Rzymu wzbogacone przez północne praktyki. Pytasz o Dies irae, czyli taką sekwencję, która opisuje dzień gniewu, dzień sądu ostatecznego. Jak ci zmarli powstaną, któż się ostoi przed sprawiedliwym sędzią, bo przecież jesteśmy jak robak w pyle, te nasze grzechy, no mój Boże. Psalmy też tak mówią, prawda? Opisują nasze wewnętrzne rozbicie, ale też niegodność Bożej łaski, że Bóg łaskawie nas ratuje od konsekwencji naszego zła. Ta sekwencja, która pojawi się też razem z innymi obrzędami pogrzebu, to wszystko sprawi, że, w tym takim drugim średniowieczu, od XI czy XII wieku i później, śmierć będzie w jakimś sensie w kontekście sądu, lęku i myślenia o karze, za którą musimy zadość czynić. To nie będzie taka śmierć zadomowiona, jak w tym starożytnym średniowieczu pierwszego tysiąclecia.

Czyli przeszliśmy od pierwszego tysiąclecia, w którym śmierć była radością z dnia Paschy do drugiego tysiąclecia, w którym bardzo wyraźnie narzuca nam się wątek kary, niegodności ludzkiej, słabości, potrzeby oczyszczenia.

No i też dobrego przygotowania na śmierć, bo śmierć się indywidualizuje. Niektórzy autorzy to wydobywają, że w starożytności śmierć była przeżywana we wspólnocie, jak pokazywałem już te różne obrzędy. Śmierć była czymś społecznym, a tu pojawia się w średniowieczu koncept ars moriendi, czyli sztuki umierania, bo to będzie twoja walka. Przy łożu umierającego między złem a dobrem toczy się bitwa o jego duszę, a zatem ten umierający człowiek musi przez całe życie być jakoś przygotowywany na to, żeby sprostać temu wyzwaniu. I też spotkanie z Bogiem sędzią będzie czymś indywidualnym. Przynajmniej tak to będzie odbierane. To jest ciekawe przesunięcie, że człowiek trochę zostaje w tym sam.

Rozumiem, że trzeci okres w tym takim rozumieniu śmierci, to jest okres po Soborze Watykańskim II, czyli jesteśmy w XX wieku.

Jeszcze dużo wydarzyło się między średniowieczem a XX wiekiem. Mamy na przykład odnowę trydencką i czasami mówimy, że ona była trochę w kluczu kontrreformacji, że może nie poszła wystarczająco daleko, że ojcowie Soboru Trydenckiego bali się pewnych zmian, bo zaproponował je Marcin Luter. Może nawet byłyby dobre, ale nie przyjmujmy ich, prawda? Niemniej Sobór Trydencki wprowadził kilka ciekawych rzeczy, na przykład…

Przypomnij jeszcze datę. Mówimy o… XV wieku, tak?

O XVI wieku.

Tak, tak, tak.

Reformacja to 1517 r. Tak się przynajmniej przyjmuje i obchodzi się tę rocznicę ogłoszenia tez przez Marcina Lutra. Natomiast Sobór Trydencki to jest druga połowa XVI wieku. To taka dość wolna odpowiedź Kościoła na ten fenomen, na zjawisko reformacji. I już nie wiem na której sesji zajął się tym Sobór Trydencki, bo trwał wiele lat, ale w kwestii pogrzebu Trydent zaproponował, żeby pomyśleć o pogrzebie jako czymś przede wszystkim parafialnym. Sobór Trydencki chciał też odnowić życie parafialne. Wcześniej klasztory miały jakieś swoje rozbudowane liturgie, katedry miały jakieś swoje wielkie rytuały. Tymczasem Trydent – i to jest taka mądra odpowiedź na obecne w reformacji pragnienie, żeby wiara była przeżywana przede wszystkim przez lokalną wspólnotę, ludzi, którzy się znają, którzy razem mieszkają – Trydent mówi, że pogrzeb też ma tak być celebrowany. To znaczy: nie róbmy z pogrzebu jakiejś wielkiej, wielkiej ceremonii, która może jest godna królów czy jakichś panów feudalnych i książąt, ale ma to być lokalne, czyli pewne rzeczy można uprościć, opuścić. Trydent zaproponował – i wprowadzono to później w rzymskim rytuale, który obowiązywał praktycznie do II Soboru Watykańskiego -pogrzeb dziecka. Coś, czego wcześniej nie było. Takie modlitwy, które napisano właśnie w kluczu łagodności, nadziei na to, że to dziecko, które umarło w Chrystusie, jest przyjmowane wcześniej. Nie wiem, czy kiedyś u ciebie w podcaście ktoś mówił o limbus puerorum.

Nie, przynajmniej nie pamiętam.

To zaproś jakiegoś eksperta od limbus puerorum, czyli od takiego konceptu, co się dzieje z dziećmi, które zmarły bez chrztu.

Mamy łatwą odpowiedź: idą prosto do nieba.

No ale właśnie do tej łatwej odpowiedzi długo, długo dochodzili nasi koledzy.

Ale poczekaj, bo chciałbym się jeszcze zapytać o ten Trydent. Przed Trydentem było tak, że ten pogrzeb rzeczywiście przynależał do królów i do jakichś wyjątkowych ludzi? Bo nie wiem, czy ja dobrze zrozumiałem.

Wszyscy mieli pogrzeby. Ale jeśli chodzi o liturgię katolicką, to faktycznie w późnym średniowieczu i w okresie okołoreformacyjnym te obrzędy bardzo się rozrosły – tak przynajmniej rozumiem te opracowania, które przeglądałem – i oczywiście każdy zwykły kmieć również miał pogrzeb, ale był rozrost tych wszystkich egzekwii, dodatkowych modlitw, czyli tych próśb o oczyszczenie, tego kadzenia, kropienia, palenia świec, mszy requiem i tak dalej. To było tak rozbuchane, że można było to w pełni sprawować rzeczywiście tylko w dużych kościołach, takich opackich, klasztornych, czy w katedrach. Tymczasem, to co zainicjował Trydent, co znalazło się w Rituale Romanum z 1614 r…..

W małych wioskach też ludzie umierali.

….. no właśnie, rytuał mówi, że to można opuścić, to można dostosować, to można uprościć, czyli było to przesunięcie akcentu. I Sobór Watykański II, bo rzeczywiście tu się dużo podziało, w najważniejszym dokumencie liturgicznym soboru, czyli w Konstytucji o Liturgii Świętej, mówi tak: obrzęd pogrzebu powinien jaśniej wyrażać paschalny charakter śmierci chrześcijanina oraz lepiej odpowiadać warunkom i tradycjom poszczególnych regionów, również co do koloru szat liturgicznych. I jeszcze kolejne zdanie: należy ponownie opracować obrzęd pogrzebu dzieci i dołączyć do niego własny formularz mszalny. Kilka wątków….. Wiadomo, że sobór jako taki nie zrobił reformy liturgicznej, ale położył pewne fundamenty czy wyznaczył jakieś kierunki. I tutaj, jeśli chodzi o pogrzeb, pada wprost sformułowanie: mamy wyrazić lepiej paschalny charakter śmierci.

Czyli powrót do pierwszych wieków.

Coś, co obrosło jakoś trochę lękowo. Średniowiecze oczywiście jest bardzo długim i bardzo złożonym okresem. Ma piękne elementy, z których wciąż możemy czegoś się uczyć, ale myślę, że jeśli chodzi o stosunek do śmierci, to ten obraz Boga, przede wszystkim karzącego, sędziego, to jest coś, gdzie średniowiecze, przynajmniej może w takiej popularnej dewocji, poszło za daleko.

Chociaż wiesz, mi się podoba i tak pomyślałem, że z tego średniowiecza można zatrzymać ten moment dotyczący przygotowania się na śmierć, prawda? Że to jest jakby coś indywidualnego, do czego przygotowujesz się…

Tak, że nie uciekniesz od tego. Nawet jak jesteś bardzo społecznie połączony i masz wspierających ludzi dookoła, to i tak będzie twoja śmierć, prawda? I oczywiście mamy problem, bo śmierć jest taka tabuizowana, to znaczy XX wiek i XXI wiek trochę nie wiedzą, jak mówić o śmierci. Ona jest bardzo mocno spychana albo pudrowana w takim trochę biznesowym modelu amerykańskim, w którym uczestniczyłem. To materiał na osobny podcast: amerykańskie pogrzeby. Ale tak jak mówisz: dobrze jest wydobyć ten indywidualny rys. Na przykład w średniowieczu były bractwa dobrej śmierci. Funkcjonowały bractwa, czyli takie wspólnoty przy różnych kościołach, które modliły się o dobrą śmierć. Pewnie się rozmawiało o tym i ten temat nie był tabuizowany, nie był spychany, on był oswajany, omadlany. No i myślę, że to takie ars moriendi, czyli jak ja, mając oczywiście mój społeczny kontekst, moją parafię, moją wspólnotę, moją rodzinę, moich przyjaciół, muszę jednak przygotować się do tego ostatecznego pytania o nadzieję…..

Dobra, wróćmy do Soboru Watykańskiego II, bo powiedziałeś, że po pierwsze przypomina ten wymiar paschalny, a po drugie… Bo tego chyba nie dodałeś?

Nie, nie dodałem. Więc paschalny jak najbardziej. Po drugie, wymiar lokalny i społeczny. Niektórzy krytycy soboru mówią, że sobór trochę jest za bardzo taki humanistyczny, że ten chrześcijański humanizm jest może zbyt mało teologiczny, dlatego, że w obrzędach pogrzebu, tych odnowionych po soborze, mówi się bardzo dużo o emocjach – jeśli celebrans używa tych tekstów, które tam są, a powinien. Czasami teksty mówią: w tych lub podobnych słowach należy coś powiedzieć. Wtedy celebrans może coś zaimprowizować, ale modlitwy na powitanie często nazywają właśnie smutek, poczucie straty, pogrążenie w żałobie zebranych ludzi. Mówi się po prostu o tym, jak się czujemy. Mówi się o tym na głos. I to jest coś ważnego. Tego wcześniej nie było przez tysiąc lat. Mówi się też o tych dobrych rzeczach, które towarzyszą zmarłemu. To znaczy, że te dobre dzieła idą z nim. I to nie chodzi o to, że teraz ten zmarły ma Pana Boga jakoś przekonać do tego, żeby został wpuszczony do nieba, bo przyniósł tutaj naręcze dobrych uczynków, tylko po prostu my nazywamy też obiektywnie owoce życia tego człowieka, bo to, że on czy ona byli w stanie tak pięknie żyć i my z tego się cieszymy i za to chwalimy Pana Boga, no to jest właśnie dar Boży, czyli łaska. Ta osoba współpracowała z łaską i te obrzędy o tym mówią wprost. Nazywają różne role, które ta osoba odgrywała: to był nasz mąż, nasza żona, to był nasz proboszcz, to był nasz przyjaciel. I takie ludzkie akcenty, właśnie bardzo humanistyczne, one też tchną jakimś pokojem. To takie generalne przekonanie, że będzie dobrze. Nie mówimy w tych obrzędach dużo o karze, czyli w porównaniu do starych obrzędów, tych wywodzących się jeszcze ze średniowiecza, nie ma tego języka, że cały czas musimy Boga jakby przebłagiwać, bo ten grzesznik będzie cierpiał męki, na które zasłużył i tak dalej, i tak dalej …. bądź litościwy, Panie, odpuść, odpuść, opuść. Te rzeczy pojawiają się subtelnie. Wiemy, że nikt z nas nie jest bez grzechu i że to zło, które się gdzieś wydarzyło, domaga się naprawienia, a też jednocześnie jest proporcjonalnie o wiele więcej z tych tekstów, które mówią właśnie o tym, że Bóg to naprawi, że wierzymy po prostu w Jego miłosierdzie i że tak naprawdę sąd to nie jest jakieś miejsce. W jakimś sensie może czyściec nie jest miejscem, tylko jest pewnym procesem wchodzenia w pełnię. Jeśli jest miejsce, to to jest miejsce w Bogu. Oczywiście w tych obrzędach pojawi się taki problem, o którym można by jeszcze długo, długo. Na przykład taka koncepcja dwudziestowieczna różnych teologów, którą nazywamy roboczo w skrócie koncepcją zmartwychwstania w śmierci. No bo skoro w tych obrzędach nie wiemy jak mówić i te teksty delikatnie sugerują, że czyściec może gdzieś tam jest, ale raczej mamy nadzieję, że ta osoba już jest w pełni w Bogu, no to, co się dzieje z tą duszą, za którą kiedyś tak się modliło, prawda? Jest nawet taka ciekawa posoborowa instrukcja polskiego episkopatu, krytykowana właśnie za pewne skróty myślowe, wprowadzająca te obrzędy pogrzebu do Polski, która mówi, że nie powinniśmy się modlić za duszę świętej pamięci kogoś, tylko za zmarłego Jana. Za osobę. Idea była oczywiście taka, żeby podkreślić jedność człowieka: dusza i ciało, żeby właśnie nie wchodzić w te scholastyczne koncepcje duszy oddzielonej, która istnieje gdzieś tam po śmierci i czeka na zmartwychwstanie, tylko że człowiek jest jeden. I ciało, i dusza są powołane do jedności, ale właśnie to, co napisał polski episkopat w tym wprowadzeniu i to, co niektórzy teologowie w tej koncepcji zmartwychwstania w śmierci promowali, no troszeczkę stawia, jakby to powiedzieć, pod znakiem zapytania wielką tradycję tego, że jednak mamy dogmat o czyśćcu, widzimy, że ciała grzebiemy w ziemi i one nie zmartwychwstają instant, teraz.

Mnie się nawet kiedyś udało wejść do naszego grobowca dominikańskiego i gwarantuję, że nadal te ciała tam są.

Więc jeszcze nie zmartwychwstały.

A jak patrzymy na współczesne obrzędy pogrzebowe, to gdybyś miał je scharakteryzować od takiej strony teologicznej, co one wprowadzały takiego, jakie punkty, że tak powiem, no takie wyznaczniki teologiczne, no co zwracają uwagę?

Taka pełna forma pogrzebu to jest forma, która zakłada trzy stacje: dom zmarłego, kościół bądź kaplica, a później miejsce pochówku, czyli na cmentarzu, gdzie ciało będzie złożone. I znowu tak jak w tej starożytnej wizji, którą znamy z Ordo Romanus z VII-VIII wieku, mamy ten moment przechodzenia. Znowu wspólnota niesie ciało i śpiewamy: niech aniołowie zawiodą cię do raju, anielski orszak niech twą duszę przyjmie. To jest piękna antyfona w językach narodowych, którą według obrzędów pogrzebu ma śpiewać nie tylko kantor czy organista, ale całe zgromadzenie, czyli ten ziemski orszak, który przynosi swojego zmarłego i przekazuje aniołom w niebie. Myślę, że to jest jeden z tych wyznaczników, że mamy moment pewnego procesu, że wychodzimy z domu, jeśli to jest możliwe. Mamy trzy formy pogrzebu, takie, które można dostosować także do warunków miejskich. Najczęściej w mieście już nie zaczyna się pogrzebu w domu zmarłego, tylko dopiero spotykamy się w kaplicy cmentarnej i później jest wyprowadzenie ciała, przewiezienie do miejsca pochówku. Niemniej gdzieś w tyle głowy powinniśmy to mieć, że dom, w którym mógłby się zacząć ten pogrzeb, symbolizuje też całe życie tego człowieka. To, kim był, kim się stał, czym się dzielił z innymi, co wytworzył, wszystkiego jego zmagania. I myślę, że dobrze, że ten humanistyczny moment jest zawarty w tych obrzędach, a nie że tylko pozwolimy gdzieś tam na końcu przy trumnie przemówić rodzinie czy krewnym, wynieść tam właśnie eulogię i wspomnienia, co jest piękne, ale może też się czasami wymknąć spod kontroli. Same obrzędy, w taki skrótowy sposób, ale mówią o tych rolach, które człowiek miał w życiu, o dobru, które wygenerował. Przechodzimy z domu, filtrujemy to przez Eucharystię, którą sprawujemy aby rzucić światło na naszą nadzieję. I też my, jako uczestniczący w pogrzebie, tak naprawdę jesteśmy bardzo ważni dla tego pogrzebu. To nie jest tylko tak, że my coś robimy nad ciałem, choć to też, bo nad ciałem robi się dużo rzeczy: jest pokropienie wodą święconą, jest nawiązanie do chrztu, jest okadzenie, bo twoje ciało było świątynią Ducha Świętego, żyj w pokoju. Są różne gesty, ale to my, żyjący, mamy w jakimś sensie stać się bardziej pełni nadziei przez to, co celebrujemy, czyli ten pogrzeb jest też dla nas, żebyśmy upodobnili się do Chrystusa, do którego już w swoim przejściu, w swojej passze upodobnił się ten zmarły. Więc myślę, że to też jest taki teologiczny wyznacznik. Po prostu liturgiczna formacja. Ten pogrzeb ma nas ukształtować, żebyśmy żyli bardziej paschalnie.

Mówiłeś o śpiewach i ja znalazłem gdzieś, że jest taka antyfona Subvenite, prawda?

Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw.

I ona coś miała symbolizować, tylko nie pamiętam co.

To jest stara rzymska antyfona.

A kiedy my ją śpiewamy?

Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw,
mieszkańcy chwały wszyscy święci Boży;
Z obłoków jasnych zejdźcie aniołowie,
z rzeszą zbawionych spieszcie na spotkanie.
Anielski orszak niech twą duszę przyjmie……

Czyli to jest communio sanctorum. Po polsku niestety mamy takie dziwne sformułowanie i mówimy o świętych obcowaniu. Takie staropolskie obcowanie. Po łacinie to jest po prostu communio, czyli komunia, wspólnota świętych. Prosimy tych wszystkich świętych, żeby teraz oni zstąpili i przygarnęli naszego brata, naszą siostrę. W jakimś sensie już teraz, gdzieś tam, jak się oczyści. To się tak przenika. To znaczy, wiemy, że jest pewnie potrzeba oczyszczenia i mamy nadzieję, że Bóg w swojej łaskawości to, co nie może wejść do nieba jakoś zedrze z tego zmarłego. Ale jednocześnie już gdzieś tchniemy tą nadzieją, że ci święci porywają tego naszego brata. Nie możemy tego jeszcze powiedzieć, bo pogrzeb nie jest uroczystością kanonizacyjną. To jest częsty błąd niektórych kaznodziejów, jak emocje nas poniosą i już mówimy z taką pewnością do naszego zmarłego, że na nas patrzysz z nieba, uśmiechnij się, my się uśmiechamy do ciebie. Nadzieja to jest coś innego niż pewność.

To brzmi jak taki kontekst amerykański, prawda?

Mhm. Tak, tak, tak, tak.

Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale mieszkałeś przez bardzo długie lata w Stanach Zjednoczonych, dlatego tak się odwołujemy do tego kontekstu.

No ale właśnie, jakbyś miał tak powiedzieć od siebie, to widzisz pogrzeb jako bardziej ten element pierwszych wieków, paschy, towarzyszenia i przekonania o wejściu zmarłego od razu w obcowanie świętych i tego wspólnego kościoła?

Czy widzisz ten moment raczej takiej niepewności trochę z średniowiecza? Może średniowiecze było mocno przerysowane? Ale nie chciałbym iść aż tak mocno. Jak to układać? Bo z jednej strony dość naturalnie, że kiedy chowamy kogoś bliskiego, to pojawiają się w nas emocje, jakiś moment smutku, że ten ktoś nie jest z nami, a z drugiej strony Kościół trochę uczy, że jest z nami. Jak sobie to ułożyć?

My mówiliśmy tu o historii, o dokumentach liturgicznych, o obrzędach, o księgach, a tymczasem teraz właśnie przechodzimy po prostu na poziom doświadczenia śmierci. To są bardzo różne momenty, prawda? To znaczy, mogę sobie wyobrazić pogrzeb człowieka, który dopełnił swojego życia, czyli przeżył je całe w taki spójny sposób i teraz ma osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt lat, spokojnie umiera i na takim pogrzebie naprawdę można się ucieszyć i tą wdzięczność wyrazić. To jest taka bardzo naturalna radość, prawda? Że on już dokończył biegu. No ale oczywiście mamy też pogrzeby, bo znienacka tracimy naszych bliskich w wypadkach, w chorobach nowotworowych, które są okrutne. Ja od dziecka żyję w takim doświadczeniu śmierci, bo kiedy miałem siedem lat mój starszy brat zmarł na nowotwór. I gdzieś tam cały czas od dziecka wychowywałem się przy grobie brata, więc każda wizyta w kościele to była potem wizyta na cmentarzu, właśnie „u brata”. To jest część mojego doświadczenia. Pytanie o to, jak to sobie ułożyć. Czy mam cały czas płakać, jak już go prawie nie pamiętam, ale rodzice płaczą? Żałoba to są realne rzeczy. I teraz te liturgiczne kroki, słowa, obrazy. One mają nie tyle zastąpić nasze przeżywanie żałoby, ile jakoś delikatnie je ukierunkować, poprowadzić. To jest taki przewodnik, który bierze za rękę nasze smutki, nasze poczucie dramatu, tragedii i mówi: chodź, masz prawo tutaj być, masz prawo to czuć, nawet powiemy o tym na głos, będziesz tu pewnie wracał do tego grobu i jeszcze długo będziesz wypłakiwał łzy, to nie jest tak, że masz udawać uśmiech. Dlatego, jak wspomniałeś o Ameryce, to jest to taki synonim troszeczkę jednak odmawiania sobie prawa do emocji, jeśli chodzi o pogrzeb. Masz obowiązek tylko się cieszyć życiem, tylko wyświetlamy filmiki ze zmarłymi, gdzieś tam jest projektor w kościele, czy w kruchcie kościoła, gdzieś są drinki i napoje po pogrzebie, gramy ulubioną muzykę zmarłego, a on śmieje się do nas z PowerPointa, prawda? To nie do końca jest dobre, bo mamy prawo poczuć ten żal i smutek i też jakiś wkurz na tą sytuację, ale wierzę, że liturgia faktycznie może dać nam przestrzeń, żeby mądrze przeżyć te emocje. Ja osobiście chciałbym, żebym zawsze przeżywał pogrzeb jak pierwsi chrześcijanie, żeby mieć taką wiarę i taką nadzieję, ale różnie to bywa.

Łukaszu, bardzo Ci dziękuję za nasze dzisiejsze spotkanie.

Dzięki również Dawidzie. Mam nadzieję, że coś z tej paschalnej drogi umierania i wstępowania w życie udało mi się Państwu opowiedzieć.

About the author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *