Podobno śpiewać każdy może… a głosić Słowo Boże? W dzisiejszych puzzlach wiary wraz z moim współbratem Grzegorzem Kurasiem OP podzielimy się z Wami naszymi refleksjami na temat głoszenia Pana Boga przez osoby świeckie – tak, tak dwóch księży porozmawia o głoszeniu świeckich. Tym z Was, którzy odczuwają w sobie jakąś niepewność czy obawę postaramy się podpowiedzieć, kiedy i jak dzielić się z innymi swoim doświadczeniem wiary. Być może nasza dzisiejsza rozmowa doda niektórym z Was odrobinę więcej odwagi i przekonania, że wszyscy na mocy chrztu jesteśmy powołani, aby iść na cały świat i głosić Ewangelię.
- [00:00:00]: Głoszenie Świeckich
- [00:01:11]: Czy świeccy są powołani do głoszenia?
- [00:04:59]: Głoszenie jako sposób życia
- [00:06:35]: Relacja jako podstawa głoszenia
- [00:10:36]: Osobista relacja z Chrystusem a głoszenie
- [00:14:08]: Gotowość do głoszenia i świadectwa
- [00:22:17]: Rozwój wiary przez pytania
- [00:38:28]: Podsumowanie i zaproszenie do dalszej dyskusji
[00:00:00]: Głoszenie Świeckich
Dzisiaj wraz z moim bratem Grzegorzem Kurasiem rozmawiamy o temacie głoszenia świeckich. Witam Cię Grześku.
Szczęść Boże. Szczęść Boże, Witam wszystkich. Cześć Dawid, Witaj.
Znowu łączymy się zdalnie i postanowiliśmy sobie porozmawiać w sposób luźny, niezobowiązujący, o bardzo fajnym według nas i ciekawym temacie.
Sam jestem ciekaw jak. Jak ta rozmowa nam wyjdzie, do czego, do czego nas doprowadzi, bo to zawsze takie ubogacające.
Plan jest taki, że nie wyreżyserowaliśmy tej rozmowy, chociaż mamy pewne pomysły.
Tak, bo wszystkie wcześniejsze były reżyserowane ;-). Tak więc. A ta wyjątkowo będzie. Będzie szczera. 🙂
[00:01:11]: Czy świeccy są powołani do głoszenia?
Taki żarcik na początek. Temat, który chcielibyśmy dzisiaj poruszyć to jest temat głoszenia świeckich i głoszenia Ewangelii przez świeckich. I właściwie na samym początku można byłoby sobie zadać takie pytanie czy w ogóle świeccy są powołani do głoszenia Ewangelii? Czy to jest wasze zadanie, czy tylko nasze kapłanów i biskupów? Grzegorz Czy ty masz jakieś myśli na ten temat?
Więc od razu powiem, że moja pierwsza myśl, kiedy zaproponowałeś mi ten temat, była taka: oto usiądzie sobie dwóch księży i będą rozmawiać o głoszeniu świeckich, będą mówić świeckim, jak mają głosić. Tak więc znowu księża będą grać pierwsze skrzypce. To była taka moja pierwsza reakcja. Jeśli chodzi o ten temat, to tak już później sobie tak całkiem na serio zacząłem o nim myśleć. I moja pierwsza, pierwsza intuicja była taka, że dlaczego nie? W sensie dlaczego świeccy mieliby nie głosić? Bo musielibyśmy dać jakąś przeszkodę, jakoś powiedzieć, że nie wolno. No przecież mogą mówić…
Sed contra. Ja ci powiem, co najczęściej ludzie mówią. Ludzie mówią Nie znam tak dobrze Ewangelii, nie jestem wprawiony w dogmatach. Trudno mi dyskutować z ludźmi niewierzącymi o Słowie Bożym. Sam nie do końca rozumiem, sam mam wątpliwości. To być może w ogóle nie jest dla mnie przestrzeń do tego, żeby głosić Ewangelię.
To, co powiedziałeś, to można też do niektórych z nas dopisać.
Tak, nie czarujmy się, że wszyscy tutaj jesteśmy dogmatykami i wiemy jak rozmawiać z ludźmi, u nas to też różnie bywa. Myślę, że jak się mówi głoszenie, to co chyba pierwsze przychodzi na myśl, to jest mówienie kazań, to jest takie właśnie mówienie z ambony, takie ex cathedra. Ja tutaj teraz daję przykłady, ja powiem, jak ludzie mają żyć. I myślę, że to takie wąskie rozumienie głoszenia i ono jest o tyle trudne, że to nawet niektórym księżom nie wychodzi. Więc ja myślę, że to musimy bardzo poszerzyć, ponieważ samo głoszenie jest dużo szersze. Wiesz, że kiedy na przykład Łukasz pisze Dzieje Apostolskie, to on pisze tak, że pierwszą księgę napisałem o tym, co Jezus zdziałał i czego nauczał. Łukasz najpierw wskazuje na działanie Pana Jezusa. To działanie, to co Jezus robił, jaki był, też było głoszeniem. Sposób jego życia to też było głoszenie. No bo jeżeli my rzeczywiście traktujemy na poważnie, że Kościół to nie jest tylko to, co jest w budynku Kościoła, no to wtedy cały świat i i tam, gdzie żyjemy, to, co robimy, też może być głoszeniem. My księża przecież też głosimy, kiedy odchodzimy od ołtarza, idziemy, idziemy ulicą, posługujemy w kancelarii czy spotykamy ludzi.
[00:04:59]: Głoszenie jako sposób życia
Myślę, że potrafiłbym chyba nazwać to to, o czym mówisz, że głoszenie Ewangelii to nie jest tylko przepowiadanie instytucjonalne, ale to jest sposób życia.
Jeżeli będziemy ograniczać głoszenie tylko do tego, że ktoś mówi kazania czy nagrywa chlebaki, to wtedy jest to bardzo, bardzo wąskie, rozumienie. Ale pytanie po co się ograniczać? Przecież możemy szerzej potraktować głoszenie i wtedy zobaczyć, że my księża zobaczymy, że tak jak osoby świeckie, głosimy o Chrystusie naszym sposobem życia i w tych miejscach, gdzie aktualnie jesteśmy.
To jest ciekawe, bo jak sobie myślę jak zdefiniować głoszenie Ewangelii, to na pewno bym w to włożył to, co mówisz w ten sposób życia nasze świadectwo (każdej osoby ochrzczonej). Na pewno bym włożył w to, instytucjonalne przepowiadanie, ale wiesz, miałbym też takie przekonanie, że w tym mieści się taki moment, nie wiem jak go nazwać – zwyczajnych rozmów z ludźmi, którzy gdzieś tam są pomiędzy ludźmi świeckimi – o Panu Bogu też. Nie tylko taka pasywność ale jakiegoś rodzaju bycie w tym, w tym świecie i mówienie o Panu Bogu.
[00:06:35]: Relacja jako podstawa głoszenia
Ja myślę, że na pewno osoby świeckie mogą dotrzeć do pewnych grup czy pewnych miejsc, gdzie nawet ja, jeśli tam fizycznie pójdę, to niekoniecznie ktoś będzie chciał ze mną rozmawiać. Czasem jak ktoś zobaczy księdza to od razu wszystkie możliwe skojarzenia się uruchomią. Ja pamiętam, jak kiedyś jechałem w pociągu z taką panią. Siedzieliśmy tylko we dwoje w przedziale i tak sobie zaczęliśmy rozmawiać. Jechałem wtedy bez habitu. I kiedy w trakcie rozmowy bardzo sympatycznej w pewnym momencie powiedziałem, że jestem księdzem, to ona się aż przesiadła jedno miejsce dalej tak się wystraszyła. I potem zaczęliśmy rozmawiać o tym, dlaczego ona to zrobiła. O jej reakcji i jej wyobrażeń na temat księży. Ale to już w zasadzie się sprowadziło tylko do takiej próby ocieplenia wizerunku księdza, a nie do jakiejś ewangelizacji. Utknęliśmy tylko na tym, że to słowo ksiądz było takim słowem, które dla niej zamknęło naszą rozmowę.
Możecie mieć dostęp do ludzi, do których my nie możemy mieć dostępu przez względu na to, że jesteśmy instytucjonalnie związani.
Grzegorz Nie wiem, czy się zgodzisz ze mną. Wydaje mi się, że dużo tego głoszenia dokonuje się w relacji. To znaczy, że jesteś z kimś w relacji i ten ktoś rozpoznaje pozytywną, dobrą relację i wtedy jakby może usłyszeć też o Chrystusie. Jest pewien grunt relacji.
Właśnie o tym gruncie chciałem powiedzieć. Bo to, co jest przeszkodą w głoszeniu, ale nie tylko dla osób świeckich, ale też duchownych to jest rzeczywistość jeżeli nie będziemy się rozwijać czy modlić. Wtedy nasze głoszenie będzie płaskie. I wydaje mi się, że ten temat jest po naszej stronie w ogóle wszystkich osób wierzących. Z jednej strony świadomość zadania do tego, żeby wiarę poznawać. Teraz naprawdę trudno jest wymówić się od tego, że nie mam skąd. Te szkoły wiary się po prostu mnożą. Puzzle wiary na Spotify’u. Z jednej strony jest jakaś taka konieczność szukania badania, pytania i rozwijania wiary, natomiast to, co jest w ogóle myślę, takim fundamentem, od którego się odbijamy, to jest osobista relacja z Chrystusem na modlitwie i w sakramentach. Czasem, jak ktoś mi mówi, że nie umie bronić wiary, no to ja tak myślę sobie, że ja bronię tego tego, do czego jestem przekonany. I myślę, że takie…
[00:10:36]: Osobista relacja z Chrystusem a głoszenie
Mogę Ci wejść w słowo – bo ja się właśnie nie zgadzam z ….
i tak wejdziesz …
Ja się nie zgadzam z tą narracją bronienia. Jezusa Chrystusa nie trzeba bronić. Pana Boga nie trzeba bronić. Ja myślę, że właśnie na tym przegrywa wielu chrześcijan, że wydaje się, że my musimy obronić dogmat, wytłumaczyć i być przy tym bardzo elokwentni, przytoczyć serię cytatów, najlepiej Jana Pawła II, encykliki i jakiejś jeszcze starodawnych pism apostolskich. Tak właśnie argumentem przejechać naszego rozmówcę i wiedzą. Tymczasem wydaje mi się, że kluczem tak naprawdę do głoszenia jest świadectwo mojej osobistej relacji z Bogiem. I zgadzam się z Tobą o tyle, że my powinniśmy jako chrześcijanie być przygotowani na tyle, żeby mieć tą relację z Panem Bogiem. Ale my zawsze nie dorastamy do tajemnicy, którą jest Bóg. My nie jesteśmy w stanie kogoś przekonać intelektualnie ani obronić. Ostatecznie jest to pewien akt wiary, który w kimś albo się odbędzie, dokona, albo nie.
No pewnie, czasem Pan Bóg tam może wpłynąć, tak jak na świętego Pawła pod Damaszkiem, wtedy jeszcze Szawła. Ale w dużej mierze to ja jestem przekonany, że właśnie chodzi o moment świadectwa.
Ja to rozumiem, kiedy ktoś mówi mi, że nie umie bronić wiary. Znaczy ja tak tutaj nie zachęcam do jakichś takich walk, tylko bardziej chcę pokazać, że najpierw to ty, się zajmij sobą, prawda? Bo rzeczywiście Pan Bóg sobie poradzi. To nie jest tak, że ty teraz nie obronisz, to się wszystko posypie. Nie, nie, ale. Ja też tak to rozumiem czasem, że ktoś chciałby się odezwać w towarzystwie ale się na przykład krępuje. Bo nie wie, bo go zasypią pytaniami i nie wie, co powiedzieć. Ja bardziej tak czytam tą sytuację. Ja wtedy zachęcam, że najpierw zająć się rozwojem. Skup się na sobie, na tym jak Ty się modlisz, czy się modlisz, jakie masz pytania. Samemu najpierw poszukaj odpowiedzi, zdobądź, przejdź jakąś drogę. Wtedy możesz się tym dzielić.
Bo my się też dzielimy doświadczeniem, jakie mamy z Bogiem, prawda? Można się dzielić definicjami czy opiniami innych teologów, ale jednak gdzieś w którymś momencie musi być doświadczenie osobiste. Ja uwielbiam ten początek pierwszego listu Świętego Jana, kiedy on tam pisze, że. Głosimy wam to, na co patrzyliśmy, czego dotykały nasze ręce. On mówi o osobistym, i takim bardzo bliskim spotkaniu z Chrystusem. Najpierw trzeba podkreślać taką konieczność relacji z Chrystusem oraz zmagania się z wiarą. Masz rację, że wiara to jest oczywiście ta relacja i tak dalej. Ale w pewnym momencie to rodzi pytania i to pytania czasem słuszne.
[00:14:08]: Gotowość do głoszenia i świadectwa
Tylko z jedną rzeczą się z tobą nie zgadzam. Jest takie niebezpieczeństwo, w którym sobie nigdy nie powiesz, że jesteś gotowy. To znaczy, że wydaje mi się, że jeżeli ja mam takie przekonanie, że Bóg istnieje i że Jezus jest i mnie prowadzi, mam doświadczenie modlitwy, to jest wystarczające. Boję się tego, że my czasem rysujemy taki ideał ideału rzeczywistości, w której powinieneś coś wystudiować, przekontemplować, zmierzyć się z pytaniami i dopiero wtedy możesz powiedzieć tak jestem wierzący, Pan Bóg jest moim Panem, Królem, mistrzem i mnie zabierze do nieba. No, nie, nie nie.
Ja się z tobą zgadzam, bo ja nie powiedziałem, że trzeba zrobić jakiś dyplom czy skończyć dominikańską szkołę filozofii i teologii, żeby głosić. To jasne! Natomiast ja myślę, że jednak tak bez osobistego zmagania się również z niektórymi pytaniami ja myślę, że to też uczy pokory, że najpierw się tak troszkę trzeba samemu pozmagać na jakieś pytania sobie odpowiedzieć i myślę, że wtedy można być – wiadomo, nigdy nie będziesz super przygotowany – ale możesz być lepiej przygotowany do głoszenia, niż kiedy, to w ogóle traktujesz jako taką „wypadajkę” – tak po prostu coś powiem, no bo wypada.
Tylko mi chodzi o coś innego, bo to zależy, jak definiujesz głoszenie? Jeżeli zakładasz, że głoszenie oznacza pójście na ulicę, głoszenie świadectwa, wchodzenie w polemikę z ludźmi, no to być może wymaga to większego przygotowania. Ale jeżeli to jest moment, w którym jesteś w pracy pomiędzy swoimi kolegami i głoszenie jest tym, że przyznajesz się do Jezusa Chrystusa i mówisz nie zgadzam się na to, żeby na mój Kościół agresywnie pluć tutaj. To uważam, że to nie wymaga niczego nadzwyczajnego. Jakby apologia i głoszenie jest czymś innym niż obrona wiary. To wymiar w Kościele, którym nie każdy musi się zajmować. Natomiast mi się wydaje, że głoszenie wypływa już z samego faktu konsekracji chrzcielnej, tego, że my jesteśmy ochrzczeni i już jesteśmy powołani do świadectwa, do głoszenia. Znalazłem takiego mema a propos tego Twojego jeżdżenia pociągami. Na tym memie były dwie osoby mama i i dziecko. Na oko miało jakieś 9 może 10 lat. Oboje byli w tramwaju, stąd moje skojarzenie. Jechali i czytali książkę razem. I był tam taki podpis: najlepiej się uczy przez przykłady, a nie przez słowo. Wydaje mi się, że kluczem tak naprawdę w w głoszeniu jest świadectwo i przyznanie się do Jezusa. Zobacz ile osób ma problem z tym, żeby przyznać się tylko i wyłącznie do tego, że są chrześcijanami, że brakuje takiej dumy chrześcijańskiej. Powiedzenia – tak, Pan jest moim mistrzem. Nie potrzeba do tego studiów – albo wierzysz, albo nie wierzysz, albo potrafisz się do tego przyznać, albo się nie potrafisz do tego przyznać.
Ja myślę, że my mówimy w zasadzie o tym samym, tylko że każdy się trzyma swojej pozycji.
Odpuść swoją.
Dlaczego? Poczekaj. Myślę, że tak jak w sytuacjach, w których przyznajesz się do wiary. To budzi oczywiście pytania, to budzi pewne zainteresowanie, ale myślę, że też kiedy coś samemu sobie w sobie przeżywasz to też podejmujesz pewne decyzje, że Twoje życie się jakoś też zmienia, prawda? Ten przykład, o którym mówisz, myślę, że to jest w takim życiu wiarą potrzebny element ale też potrzeba wycofania trochę na wzór Jezusa, który odchodził samemu się modlić, a później przychodził z tej modlitwy, wybierał na przykład dwunastu czyli jakaś akcja. Jest modlitwa i później jest działanie, później jest to dzielenie. Bo ja właśnie jakby wracam do tego, o czym ty mówiłeś, że jest taka obawa, że właśnie nie mam studiów, nie umiem, nie mam takiej wiary czy że nie umiem bronić swojej wiary. Bardziej chciałbym dać zachętę do tego, że przykład życia wystarczy. Natomiast pewną odpowiedzią na jakieś bolączki czy obawy jest też zaangażowanie w rozwój wiary, w te pytania, które są. No bo nawet jeśli jesteś bardzo wierzący to żeby mieć odpowiedzi nie wystarczy uznać Jezusa za mojego Pana. Wyznanie Jezusa – oh ono rodzi dopiero wiele pytań.
Nawet super, że są te pytania i że one się pojawiają. Ale słuchaj, mam sed kontra, w której to Ewangelii Łukasza jest napisane, że jak będą was ciągać przed sądy i tak dalej, nie bójcie się, bo Duch Święty podpowie wam co macie mówić. Rozumiesz, że myślę sobie o tym wymiarze teologicznym, że Pan Bóg w tym głoszeniu zwyczajnie jest. Zresztą w nasze głoszenie instytucjonalne w czasie Mszy Świętej też tak jest i jest to coś absolutnie naturalnego.
Tylko że tam, w tym fragmencie jest coś takiego jak okres warunkowy, który tłumaczy – jeśli coś będzie wam podane, to to mówcie. To znaczy, że Jezus zakłada, że nie zawsze będzie coś podane. Polski tłumacz to trochę złagodził, ale tam jest tak powiedziane, że nie zawsze coś nam będzie podane. Zresztą to milczenie też nie jest jakimś czymś złym. Pan Jezus na przykład przed Herodem też milczał i to był też wyraz głoszenia.
Cały czas się zastanawiam nad tym momentem głoszenia w sensie bycia w nim – nie musisz podejmować jakichś dużych kroków – Po prostu jesteś i jakby swoją obecnością, swoim przyznaniem się, dajesz a kiedy jednocześnie świadczysz i mówisz o Ewangelii, to wtedy jest trochę tak, że te pytania się rodzą. Bo ktoś Cię o coś zapyta, ktoś stawia Ci pytania, z którymi się nigdy nie konfrontowałeś. No i sam próbujesz szukać. W ten sposób Twoja wiara się rozwija. Pójście za świadectwem i przyznaniem się do Jezusa, ono sprawia, że Twoja wiara też się coraz bardziej umacnia i jest coraz bardziej poszukująca, coraz bardziej ułożona.
[00:22:17]: Rozwój wiary przez pytania
Ja w zasadzie myślałem o takim działaniu uprzedzającym, żeby sobie zawczasu przygotować trochę grunt pod odpowiedzi. To, co teraz powiedziałeś, no to widzisz, rodzą się pytania. Czyli wracamy do tego o czym mówiłem – studium, szukania, czytania samemu. To nie jest tak, że jak ktoś mi postawi pytanie na przyjęciu rodzinnym, to od razu będę wiedział, co powiedzieć. Czasem jest tak, że trzeba się no pozmagać. Ja myślę, że tu może być czasem taki problem dla niektórych naszych słuchaczy, że na przykład nie czują się gotowi na pewne konfrontacje. Więc ja tak zachęcam do takiego uprzedniego badania, ale to nie wyklucza, że dam świadectwo dopiero wtedy, kiedy skończę dominikańską szkołę filozofii i teologii.
Ja mam takie przekonanie, że my nigdy nie jesteśmy gotowi. Nie wiem, Grzegorz, czy ty jesteś gotowy do głoszenia Ewangelii? Czy dorastasz do tajemnicy Jezusa Chrystusa?
No nie, no jasne, że nie. Chciałbym, ale nie jestem gotów. Jednocześnie, gdzieś jest ten element takiego szukania badania, wiesz? Przez to, że nie jestem gotowy, no to chcę być gotowy. Ciągle się jakoś staram rozwijać.
Tak to działa – trochę jesteś w świecie, trochę mówisz ludziom, trochę stawiają ci pytania, na które nie masz odpowiedzi. Trochę sam widzisz, że nie jesteś gotowy. Trochę Cię to napędza, sprawia, że jakby stajesz coraz bliżej Pana Boga w tym wszystkim. A jednocześnie wydaje mi się, że właśnie wiara, która nie ma w sobie świadectwa, w której nie ma dumy, w której nie przyznajesz się do Boga, w której jakby ciągle sobie mówisz nie jestem gotowy, to jest wiara, która gdzieś usycha. To jest wiara, która nie szuka, gubi się.
Ja się z tym zgadzam. Tylko myślę, że sama duma i radość to jest w ogóle oddzielny temat, że tej radości z bycia osobami wierzącymi to nam rzeczywiście brakuje. Myślę, że to się też trochę pokrywa z naszą taką polską mentalnością, że my jesteśmy raczej takim narodem, ostrożnym. Za tą radością czy za tą postawą też jakby to automatycznie rodzi pytania, kwestie, z którymi trzeba się jakoś zmierzyć prędzej czy później. Chciałbym zachęcić naszych, słuchaczy do tego, że nawet pomimo tego że, nie macie pewności, to nie znaczy że nie wolno głosić, tylko to znaczy, że wszyscy jesteśmy w tym samym miejscu. Każdy z nas jest wezwany do tego, żeby swoją wiarę pogłębiać, ją rozwijać i na kolanach, i od strony intelektualnej. Tak, żeby później to ta radość była pełniejsza, bo wiesz, w co wierzysz, to też napawa radością, bo tak jak się tak zdrowo popatrzy na to, co Kościół głosi, to to jest niesamowite. Ja na przykład tak myślę, że jak odmawiamy co niedzielę Credo, jak tak je na spokojnie przeczytać, i uświadomić sobie w co my wierzymy, to jest naprawdę mega radość – tam jest samo dobro w tym Credo.
Ja w ogóle sobie myślę, jeszcze jedną rzecz. Przecież każda osoba świecka tak samo spotyka Pana Jezusa. Czy tak samo może spotykać Pana Jezusa jak my? I tak jak księża, kapłani, zakonnicy.
A czasami znacznie głębiej! Miałem kilka takich rozmów, w których byłem naprawdę zbudowany. I tak miałem wrażenie, że w zasadzie to Pan Bóg do mnie przyszedł przez te świeckie osoby.
No to dlaczego zabierać tym osobom świeckim możliwość głoszenia?
Ale ja nie zabieram. Kto zabiera? Wiesz, ja to tylko zachęcam do tego, żeby się nie bać tych luk czy wątpliwości, które i tak będą. Wiesz, bo sama duma i radość to myślę, że one nie wystarczą. One są, myślę, czymś takim dobrym na start, ale potem jednak przyjdą jakieś pytania.
No i to jest w ogóle najlepsze w tym głoszeniu, że przychodzą pytania, że się trzeba pozmagać. Jeszcze jedno – myślę sobie, że osób świeckich jest więcej niż duchownych, więc to w ogóle też jest fajne.
Jak to jest ciekawa obserwacja!
Ostatnio coś robiłem i przeliczałem statystyki GUS’u i wyszło mi, że na jednego księdza w Polsce jest 1000 wiernych. Więc wiesz, ewangelia może rozchodzić naprawdę niezwykle szybko. I myślę, że (popraw mnie, jeśli się mylę) od samego początku Kościół jako wspólnota głosił tą wiarę.
No tak, ale to przecież nie znaczy, że to się nie zmieniło. Przez wieki ten element przybierał, różną intensywność. Wcześniej to było naturalne, że każdy głosił. Później było skupienie na funkcjach – Kościół się po prostu rozwijał się. Coraz bardziej była potrzebna struktura, hierarchia. Poza tym Kościół gromadzi w sobie ludzi o różnym temperamencie, różnym charakterze. Ktoś introwertyczny, no to dla niego jest dużo trudniej dawać świadectwo.
Ja bym nie zawężał tego momentu świadectwa, bo głoszenie czy opowiadanie o Panu Bogu ono nie musi być przy przerwie kawowej w pracy napastliwą ewangelizacją pod tytułem – Ty musisz pójść do kościoła! To byłoby straszne, a nawet byłoby szkodliwe. Myślę sobie o takim mądrym dawaniu świadectwa. Przede wszystkim dla mnie najważniejszym punktem jest przyznaniem się do Jezusa. To znaczy, że na koniec dnia ci ludzie, którzy pracują ze sobą, wiedzą, że ta pani czy ten pan są wierzący. Wydaje mi się, że to często wystarczy. Potem się okazuje, że dobry człowiek, który jest wierzący, jest świetnym świadectwem. Wiesz, nie trzeba nieść ze sobą jakichś dogmatów ani tysiąca słów, tylko po prostu być w tych środowiskach. Jako chrześcijanin.
Ja pamiętam jak byłem już w zakonie. Poszliśmy z braćmi gdzieś na jakąś pizzę i pamiętam, że postanowiłem, że się przeżegnam. Tak publicznie. Pomyślałem Jezu, co to będzie? Nic nie było, nikt nie zauważył. Dla mnie to było takie doświadczenie, że mi się w głowie przestawiło – znak krzyża w różnych momentach takiej codzienności, prawda? Czy na przykład jazda pociągiem, lot samolotem? Pamiętam jak jeszcze pisałem rozważania do miesięcznika Wdrodze, to opisałem taką sytuację prawdziwą, która mnie spotkała, kiedy mieszkałem w Korbielowie i ze swoim kolegą, który jest policjantem jechaliśmy samochodem i minęliśmy trzy kościoły i on się przy każdym przeżegnał, a ja nie. I tak to zwróciło moją uwagę, że on policjant się przeżegnał, a ja ksiądz jadę obok i nic. Myślę, że wtedy to dla mnie było bardzo budujące. To było dla mnie pouczające – żebym też tak sobie przypominał, że mijam Dom Boży, żeby się przeżegnać. Ten moment był dla mnie czasem refleksji, że zacząłem o tym myśleć na nowo.
Wiesz co, to ja mam taką kontra historię. Byłem kiedyś w Gruzji, jechałem busem kilkaset kilometrów, strasznie zatłoczonym, okropnym w ogóle. No w takich warunkach mega trudnych. Ten bus jeszcze przy okazji pełnił funkcję cargo, więc wieźliśmy we wszystkich możliwych miejscach tego busa jekieś rzeczy. Plus był taki, że rzeczywiście bus był super tani. No i kierowca rzeczywiście był pobożny. Ja rozumiem że, trzeba być pobożnym, kiedy się jeździ tak jak on jeździł. Naprawdę powiem ci, że to cud, że dojechaliśmy cało. Natomiast za każdym razem, kiedy mijaliśmy jakiś kościół, to on się żegnał. Piękny gest. Tylko, że miał czapkę na głowie, więc lewą ręką zdejmował czapkę, a prawą się żegnał. Słuchaj, tyle, ile ja nabrałem pobożności w trakcie tej drogi, kiedy on puszczał tą kierownicę, żeby lewą ręką zdjąć czapkę, a prawą się żegnać. No mówię ci, naprawdę Pan miał nas w swojej obecności i ochronie. Idę o zakład, że nawet niewierzący byli gotowi uwierzyć przy tym świadectwie.
No wiesz! Jednak dawanie świadectwa, też powinno być rozważne. To tutaj to nie jest tak, że to jest właściwy sposób, no bo to jest po prostu głupie i niepoważne.
Też oczywiście nie chcemy zbanalizować tego momentu dotyczącego świadectwa i skupić się na znaku krzyża przed kościołem. To trochę też jest tak ja sobie zawsze myślę, że to świadectwo czy głoszenie, ono musi być na moją miarę, nie na ten mój sposób mojego wyrazu. Ja bym osobiście zachęcał do tego, żeby gdzieś tam przełamywać te swoje punkty i przyznawać się do Jezusa Chrystusa, być świadectwem w swoim kontekście. Ale też bym powiedział, żeby tak jakoś nie naciskać siebie, nie wywierać takiej presji czy jakby nie przekraczać takich granic, w których czujecie się jakoś super niekomfortowo. Naszym zadaniem jest podprowadzić, pokazać, powiedzieć o swojej dumie chrześcijańskiej i o tym opowiedzieć światu, że ja naprawdę wierzę w Boga. Zamilkłeś! Zgadzasz się?
Słucham tego. No tak, zgadzam się. Ja nie wiem, bo ten znak krzyża to nie jest banalizacja. Myślę czasem to jest jakiś widoczny wyraz, że jestem osobą wierzącą? Odbiór ludzi może być różny np., że jestem osobą strachliwą, znerwicowaną. Zrobienie znaku krzyża przed kościołem może być na moją miarę. Pracuję w środowisku niechętnym i tam boję się wyznać Jezusa ale przechodząc obok kościoła zrobię znak krzyża. Więc na przykład znak krzyża w drodze do i z pracy też jest jakąś formą przyznania do Boga. Ja bym podciągnął to pod to, co ty mówisz, żeby nie naciskać siebie, że nie mogę więcej w danym momencie. Ja tak rozumiem i to tak mnie cieszy, że tak mówisz o tej dumie chrześcijańskiej. Rzeczywiście to jest coś, o czym się raczej mało mówi. Raczej chrześcijanie powinni nie powinni się tak w ogóle wychylać, no nie? Tymczasem wiesz, wydaje mi się, że taką dumę czy radość to jest coś, co się ma czasami. Czasem tak myślę, że codzienność może być na tyle męcząca czy przytłaczająca, że czasem ja nie muszę jakby epatować jakąś dumą, ale mogę na przykład właśnie zrobić znak krzyża. No i to jest wtedy też ważne, żeby też tak nie spychać, że takie drobne rzeczy mają mniejsze znaczenie, bo wydaje mi się, że one mają swoje miejsce.
Tak, ja chyba nawet potrafię to podbić, bo wiem, co masz na myśli i powiedzieć dlaczego inaczej na to patrzę. Rzeczywiście, kiedy myślę sobie o znaku krzyża, to jest jeden z największych wyrazów naszej wiary i wyznania Pana Boga i w żaden sposób nie chcę Go i nie chciałbym, żeby ktoś usłyszał, że Go deprecjonuję. Jednocześnie to jest dokładnie to chyba, co powiedziałeś, że robienie znaku krzyża przed kościołem jakoś w mojej głowie ma taką konotację czasem nerwicową, czasem takiego machinalnego zachowania, postępowania kulturowego, które czasem niekoniecznie jest związane z postawą wiary. Nie chciałbym tutaj w ten sposób nikogo urazić. Bo nikogo nie oceniam. Mówię tylko jaka jest moja konotacja. Więc dla mnie to nie jest naturalne.
Wiesz, bo myślę, że tutaj wchodzimy w bardziej już na obszar odbioru świadectwa. Nawet wiesz taka, duma czy radość też może być odebrana jako pewne dziwactwo czy jakieś odklejenie od rzeczywistości. Zostawmy ten obszar – jak świadectwo będzie odebrane, bo będzie różnie odebrane. Dla jednych to będzie właśnie coś śmiesznego, dla kogoś to będzie budującego, dla kogoś to może być jakaś zachęta, żeby się ośmielić. Więc ja myślę, że bardziej chyba to, co jest ważne, to co ty powiedziałeś, żeby nie próbować zmuszać siebie do jakichś form świadectwa, które na dany moment są za trudne, niedostępne, czy jakoś męczące.
Mhm. Okej. Tak, chyba masz rację z tym odbiorem świadectwa, że to trzeba zostawić zupełnie.
Wiesz, jak ktoś jest nieprzychylny, to nawet jakbyś autentycznie, szczerze wystąpił i po prostu całą taką radością neofity się podzielił to w pierwszym odbiorze może nie zadziałać. Może w przyszłości…
[00:38:28]: Podsumowanie i zaproszenie do dalszej dyskusji
Chociaż ja w ogóle uważam, że z tym głoszeniem i opowiadaniem o Panu Bogu nigdy nie wolno być zbyt nachalnym.
Nigdy nie być nachalnym.
Tak w ogóle nie? Ja bardzo źle odbieram takie nachalne rzeczy. Raczej mnie to zniechęca. Grzegorz kończymy, chyba że masz jeszcze jakąś złotą myśl na koniec?
Znaczy pierwsza taka myśl, jaka mi przyszła, to że ten temat jest bardzo nośny. Jestem ciekaw odbioru naszej rozmowy. Nie wiem czy Ty masz jakiś kontakt czy jakoś to nasi słuchacze komentujecie, ale jestem ciekaw też czy ta rozmowa czy to rzeczywiście Wam pomogło, coś rozjaśniło, czy tylko skomplikowało. Jestem ciekaw odbioru tym bardziej mając świadomość, że dwóch księży rozmawia o głoszeniu osób świeckich.
Słuchaj, mogę w opisie podać adres twojego maila, żeby słuchacze kierowali do Ciebie wszystkie uwagi na ten temat, włącznie z numerem telefonu, jeśli bardzo tego pragniesz.
Możesz przekierowywać z maila puzzli wiary do mnie.
Słuchajcie, mój e-mail, FB jak zawsze są dostępne wraz ze wszystkimi informacjami na stronie, więc śmiało piszcie.
Mnie też też na Facebooku znajdziecie.
Bardzo Wam dziękujemy za to, że dotrwaliście z nami do końca tej rozmowy I jeżeli macie jakieś genialne pomysły na temat ewangelizacji przez świeckich, bo taki był dzisiejszy temat, to bardzo Was prosimy, podzielcie się z nami i dajcie nam znać.
Jasne, jasne. Dzięki. Wielkie dzięki! Trzymajcie się z Bogiem.
Cześć, Grzegorz.
Cześć Dawid. Hej!