133: Przystanek Jezus

Udostępnij

Drugs&sex&rock and roll… i Jezus! W dzisiejszym odcinku mój gość Marcin Porożyński OP opowie nam o niezwykłym festiwalu, na którym to obecność i Duch służby mogą nawrócić niejednego, który o kościele już dawno zapomniał. Przystanek Jezus! Jeśli chcielibyście się dowiedzieć czym jest, jaka jest jego idea i dlaczego warto być obecnym koniecznie posłuchacie tego odcinka. Będą mocne historie o rockowym brzemieniu.

Witam serdecznie. Moim dzisiejszym gościem jest mój współbrat, Marcin Porożyński. Witam Cię Marcinie.

Bardzo mi miło wziąć udział w tym podcaście.

Bardzo się cieszę, że zgodziłeś się na tę rozmowę. Jesteśmy jeszcze w kontekście wakacyjnym, chociaż już na przełomie września, chociaż gdy będziemy edytować ten podcast, będzie trochę później. To jest właściwie pierwszy taki moment, kiedy mogliśmy z Marcinem spotkać się w Krakowie i porozmawiać. Wracamy do wakacji, a konkretnie do przełomu lipca i sierpnia, kiedy Marcin był na Przystanku Jezus.

Tak, byłem na Przystanku Jezus, czyli ewangelizacji podczas Pol’and’rock Festival, czyli dawnym Przystanku Woodstock. Większość osób nadal tak to pamięta i nazywa.

Powiedz dwa słowa, jak w ogóle wygląda ta impreza. O co tam chodzi?

Pol’and’rock Festival to festiwal rockowy, ale są też inne gatunki muzyki: metal itd. Przede wszystkim to miejsce, w którym jest 700 000 ludzi. Pewnie jedni są daleko od Kościoła, inni bliżej, ale ponieważ jest ich tam tak dużo, to jakieś akcje ewangelizacyjne są tam mile widziane. W tym roku na 700 000 ludzi było 200 ewangelizatorów.

Poczekaj, chciałbym to usystematyzować. Czyli mogę jednoznacznie powiedzieć, że to nie jest katolicka impreza?

Zdecydowanie nie jest katolicka. Przystanek Jezus jest tam oazą katolicyzmu.

Co masz na myśli? Bo rozumiem, że to jest po prostu festiwal, na który przyjeżdżają muzycy i ludzie. Ale skąd wziąłeś się tam ty w habicie? Może nie znam cię od tej strony i po prostu kręci cię muzyka rockowa?

Nie, ja pojechałem tam stricte na ewangelizację. Jeśli już jeździłem na jakieś festiwale, to na Hip Hop Kemp do Czech, więc szedłem bardziej w stronę rapu, a na samym Woodstocku byłem wcześniej trzykrotnie, chyba pierwszy raz w 2013 r. To bardzo ciekawe doświadczenie, bo zapamiętałem go jako festiwal z wielką ilością ludzi, alkoholu i narkotyków.

Coś się zmieniło?

Trochę się zmieniło. Widać, że wszystko jest bardziej ogarnięte, bo np. teraz idąc pod scenę, trzeba przejść przez bramki, a kiedyś można było wejść do pogo ze szklanymi butelkami, co było lekko irracjonalne.

Dokąd?

Pod sceną często odbywa się pewien rodzaj tańca, który nazywa się pogo i polega na bieganiu, skakaniu i przepychaniu się nawzajem; zasadniczo wygląda to dosyć brutalnie. Ciekawie było wrócić po latach na ten festiwal w habicie dominikańskim. Nawet z jednym franciszkaninem i chrystusowcem wbiliśmy w strojach duchownych pod scenę właśnie w okolice tego pogo… To było dosyć abstrakcyjne wydarzenie. Dla tych, którzy brali udział w tym pogo, chyba też było abstrakcyjne, bo jedni robili wielkie oczy, inni się zupełnie nie przejmowali, a niektórzy nawet mówili, że super i robili sobie z nami zdjęcia. Uważam, że to świetne miejsce do rozmawiania z ludźmi, którzy sami z siebie już nie przychodzą do Kościoła.

Ale poczekaj, jaka była idea? Pojechać na koncert i się pobawić?

Nie. Idea była taka, żeby spotkać ludzi, którzy sami nie przyjdą do Kościoła i porozmawiać z nimi na temat wiary i Pana Boga, albo po prostu ich wysłuchać, jeżeli chcą porozmawiać z gościem, który chodzi w białym wdzianku.

Czyli idea była ewangelizacyjna. Czy to jest tak, że więcej osób jeździ na ten festiwal w celu ewangelizacji, czy to był twój indywidualny pomysł? Pomyślałeś: Dobra. Mam plan na wakacje: pojadę na koncert i będę ewangelizować.

Dobrze, że mnie podprowadzasz, Dawid, bo faktycznie mogę mówić trochę chaotycznie. Więc ja od kilku lat chciałem pojechać na Przystanek Jezus i stricte ewangelizować na Woodstocku. Chciałem tam pojechać, bo lubię rozmawiać z ludźmi i czuję, że studia teologiczne też były jakimś przygotowaniem. Poza tym mam doświadczenie Pana Boga w swoim życiu, więc taka rozmowa nie jest problemem, jest bardziej pewnym wyzwaniem. Ewangelizacja chyba zawsze jest wyzwaniem, ale to też dla mnie niezwykle satysfakcjonujące. Wtedy mogę się poczuć jak św. Dominik, który rozmawiał z ludźmi w tej gospodzie.

Jest taka historia o św. Dominiku, który w nocy miał modlić się w kościele, a w dzień chodzić do gospody i pić z tubylcami, poruszając tematy teologiczne, a w ten sposób nawracać i rozmawiać o Panu Bogu. To jest ta idea, która cię pociągnęła?

To jest ta idea. Szczerze mówiąc, ja trochę tak utożsamiam ten charyzmat dominikański: jako głoszenie bezpośrednie, podczas rozmowy z ludźmi na ulicy. Dlatego lubię chodzić w habicie, bo on często prowokuje takie przypadkowe rozmowy. Mam w życiu taki epizod, kiedy byłem kilka lat w seminarium diecezjalnym. I pamiętam, jak poszedłem pod koloratką na ślub mojego przyjaciela. To był ślub cywilny, więc większość osób na weselu to byli ludzie poszukujący, niewierzący lub tacy, którzy już odeszli od Kościoła. Wiadomo, na początku byli zdystansowani, ale kiedy już się napili, sami zaczęli ze mną rozmawiać. Ja tam chyba spędziłem 4 godziny na rozmowach o Panu Bogu. Oczywiście były momenty na taniec i zabawę, ale potem gdy po tej nocy wróciłem do domu, poczułem wielką satysfakcję, że mogę dzielić się z kimś swoją wiarą i pokazywać innym, że ten świat nie jest bez sensu.

Wracam do Przystanku Woodstock i Przystanku Jezus. Ile tam byłeś?

W sumie 6 dni, od poniedziałku do soboty. Na początku trwają rekolekcje i dopiero od czwartku zaczynamy oficjalnie wychodzić na pole, żeby ewangelizować. Mimo że już wcześniej przyjeżdża sporo osób, które po prostu chcą się poznać i dobrze bawić, to my zaczynamy od przygotowania. W tym roku mieliśmy fajne rekolekcje, bo prowadził je biskup Artur Ważny i dobrze nas przeprowadził przez ten czas. Sam był wielokrotnie na Przystanku Jezus, zanim został biskupem, spowiadał tam i ewangelizował, więc wiedział co i do kogo mówi. Mówił też niebanalnie, bo wygłosił rekolekcje o proroku Ezechielu, a to nie jest rzecz, którą się robi ad hoc.

Dobrze, no i wychodzisz na pole i co mówisz? Idzie sobie człowiek, a ty go zaczepiasz, rzucasz się na niego, mówisz: Nawróć się człowieku, Pan Bóg cię kocha! Jak to wygląda?

Nie, staram się nie być nachalny. Raczej, kiedy ktoś je, to mówię smacznego, albo uśmiecham się do ludzi, albo przybijam piątki. Kiedy idzie osoba w habicie, to nie ma aż takiego problemu, kiedy idą np. dwie osoby świeckie. Zawsze wychodzimy na pole we dwóch, a przez to, że idę w habicie, to często ludzie sami podchodzą. Sami podchodzą i mówią, że Kościół taki a taki, albo: Super, że tu jesteście! Wielokrotnie miałem taką sytuację, kiedy ktoś mówił: Ja już nie chodzę do kościoła, ale takich jak wy potrzeba! Super, że jesteście! To bardzo fajne doświadczenie, ale przeżyłem też dużo takich mocnych rozmów.

Czyli to jest tak, że sam habit prowokuje do trudnych pytań i głębokich rozmów?

Tak. Chyba takim najmocniejszym doświadczeniem z festiwalu było to, kiedy podszedł do mnie jeden chłopak. Ja akurat ewangelizowałem wtedy w parze z taką siostrą zakonną, Uczennicą Krzyża, Marianną. I on podszedł do mnie i powiedział, że muszę porozmawiać z jego koleżanką. Powiedziałem, że jak tylko skończymy rozmawiać z jedną panią, która akurat płakała w habit Mariannie, to podejdziemy. Ale potem, mimo że chciał, żebyśmy podeszli do jego koleżanki, sam zaczął pytać nas, co sądzimy na temat samobójstwa. Chwilę później powiedział, że właśnie chce popełnić samobójstwo po Woodstocku. To było bardzo mocne doświadczenie, ponieważ jego koleżanka powiedziała, że pierwszy raz o tym słyszy i nic o tym nie wiedziała. A ten chłopak, Igor, nie wyglądał na takiego, co miałby żartować. Tylko i wyłącznie to, że byłem w habicie, otworzyło go i sprawiło, że postanowił zaufać. Opowiadał o tym, że nie widzi sensu, że nikt nie jest szczęśliwy, a jeżeli ktoś jest szczęśliwy, to tak naprawdę udaje i że np. ja tylko wymyśliłem sobie Jezusa, żeby stworzyć sobie jakiś pozór szczęścia. To było o tyle przeciekawe opatrznościowo, że 3 godziny wcześniej mieliśmy warsztaty dla ewangelizatorów Przystanku Jezus z ks. Trzaską, który jest suicydologiem, czyli pracuje terapeutycznie z ludźmi, którzy mieli próby lub myśli samobójcze. Mówił nam, jak można takim osobom pomóc, że przede wszystkim trzeba wysłuchać albo że to nie jest tak, że te osoby, które zmagają się z myślami samobójczymi, chcą umrzeć, tylko nie mają siły żyć. Więc 3 godziny przed spotkaniem z Igorem miałem szkolenie, jak mogę mu pomóc. Wysłuchałem go i dałem swój numer, mówiąc, że w razie czego może do mnie zawsze zadzwonić. On w końcu się otworzył na tyle, że nawet zaczął proklamować swoje wiersze. To było bardzo miłe, bo było widać, że nie robi tego przy każdym. Mówił też, że nie jest jakimś populistą, żeby szukać fanów czy prowadzić boga, tylko pisze dla siebie, ale to były bardzo sensowne wiersze. Potem nawet zgodził się na to, żebyśmy opowiedzieli, dlaczego uważamy, że jednak szczęście jest. Miałem też okazję opowiedzieć mu o swoim doświadczeniu Boga i to, co jest rdzeniem ewangelizacji, czyli kerygmat: prawdę o tym, że Bóg go kocha, wybrał go, nigdy go nie upuścił i tak dalej.

A powiedz mi, proszę, czy ten chłopak miał takie pragnienie, żeby słuchać o Jezusie? Fascynuje mnie to, że rozmawiasz o Jezusie z chłopakiem, który doświadcza ogromnego bólu psychicznego. Jak dokonuje się to przejście, między trudnymi doświadczeniami życiowymi a Chrystusem? Czy to samo wychodzi?

Na pewno nie od razu. Gdybym od początku zaczął mówić o Jezusie, to byłaby klapa. To wyszło bardzo naturalnie. Chciałem mu pokazać, że nie każdy patrzy na świat tak pesymistycznie. Powiedziałem mu: Okej, jesteś smutny, ale nie każdy tak odbiera tę rzeczywistość. Ja na przykład odbieram ją w ten sposób… Wtedy miałem okazję, żeby opowiedzieć mu o Panu Bogu, o Jezusie. Miałem w kieszeni krzyżyk, który zerwał mi się z różańca, więc mu dałem. Bardzo ucieszył się z tego prezentu. Rozmawialiśmy 2 godziny; pod koniec zgodził się, żeby pomodlić się za niego wstawienniczo.

To niesamowite, bo czuję, że Pan Bóg nie był dla niego codziennością?

Zdecydowanie nie. To był człowiek, który zastanawiał się nad wiarą, ale gdzieś w toku poszukiwań odrzucił tę opcję. Poleciłem mu też przyjść do bazy Przystanku Jezus, bo na miejscu byli kapłani, u których można było się wyspowiadać, ale też psychologowie, służący wsparciem potrzebującym na gorąco. Choć nie wiem, czy koniec końców się tam udał, to po festiwalu zadzwonił do mnie i powiedział, że zapisał się do ośrodka i podjął roczne leczenie, którego potrzebował.

To jest niezwykłe. Zobacz, jak Pan Bóg w tym wszystkim działa; przed tą rozmową miałeś warsztaty z osobą, która zajmuje się dokładnie tego typu problemami. Czy masz jeszcze inne doświadczenia z Przystanku takiego wyraźnego działania Pana Boga podczas rozmów czy spotkań?

Mam jeszcze jedno mocne doświadczenie. To jest tak, że podczas tych rozmów, podróży pociągiem, całej ewangelizacji, raczej się sieje, ale nie widać tych owoców. Nikt mnie potem nie szuka, żeby powiedzieć, że się nawrócił. A tu miałem pewną sytuację, kiedy wracałem z pola do bazy. Na Przystanku Jezus, oprócz posługi księży i psychologów, jest też scena, na której odbywają się różne konferencje, spotkania z gośćmi czy koncerty. I właśnie kiedy wracałem, odbywał się tam pewien występ. Nie chcę stawiać w złym świetle tej osoby, ale było to dosyć żenujące.

Nie musisz mówić, kto to był, powiedz, jak było. Słabe doznania estetyczne, złe nuty, o co chodziło?

Na scenie rapował ksiądz, a przez to, że rapu słucham od dzieciaka, to potrafię odróżnić dobry rap od złego rapu. Bo są tacy, którzy robią katolicki rap i robią to bardzo pożądanie, ale ten ksiądz w mojej prywatnej opinii robił to beznadziejnie. W opinii ludzi, którzy szli obok mnie chyba również. Ale co ciekawe,

Jeśli mogę coś powiedzieć; według teorii komunikacji, bardzo dużo komunikatu przenosimy za pomocą mowy, ale też ogromnie dużo za pomocą ciała. Wy nie widzicie ciała Marcina, ale mimo że on powiedział, że to było słabe, to jego ciało mówiło, to było dramatyczne, nie do wytrzymania, nie do udźwignięcia i że jakby mógł, to by sam wyśmiał tego księdza. To jego ciało mówi o tym komunikacie. Więc rozumiem. I pewnie łatwo było ci wczuć się w te osoby, które się z niego wyśmiewały?

Tak, ale niesamowite jest działanie Pana Boga w tym wszystkim. Zagadałem te trzy osoby, mówiąc, że nie każdy ksiądz jest taki itd. Oni weszli na teren Przystanku Jezus, żeby się pośmiać z tego księdza, czyli weszły tam zupełnie dla beki. A ja miałem wtedy okazję, żeby z nimi porozmawiać. Więc zaczynamy rozmawiać, a oni mówią: Ale jak się w ogóle stało, że jesteś religijny? Kim dla ciebie jest Pan Bóg? Zaczęli mi zadawać takie pytania, a ja im odpowiadałem. Potem zaczęli mnie wypytywać, dlaczego właściwie chcę być zakonnikiem i księdzem, więc miałem też okazję, żeby opowiedzieć świadectwo, gdzie też uważam, że działy się takie rzeczy, które nie sposób wyjaśnić czystym przypadkiem. Widać było, że byli poruszeni tym wszystkim, co mówiłem. To były dwie dziewczyny i jeden chłopak. Na końcu, kiedy chcieli już iść, zaproponowałem im modlitwę. Oni powiedzieli, że nie, może kiedy indziej, bo muszą już iść. Ja powiedziałem, że spoko, bo nikogo nie cisnę o modlitwę. I punkt kulminacyjny nastąpił dopiero następnego dnia o godzinie 12.00. Słyszę, że ktoś krzyczy, że jacyś ludzie mnie szukają. Słyszę: Słuchaj, Marian (bo oni mówią też na mnie Marian), jacyś ludzie przyszli do ciebie i koniecznie chcą z tobą porozmawiać. I patrzę, a to jest ta sama trójka osób, z którymi rozmawiałem dzień wcześniej. I mówią: No, wiesz co, bo głupio wyszło, wczoraj zaproponowałeś nam modlitwę, a my ci odmówiliśmy, ale może jednak się pomodlimy? Ja tak mówię: wow.

Niezłe.

Niezłe. Jeden gość w takim irokezie, nie? Nie chcę ich oceniać, ale widać było, że ta modlitwa była dla nich czymś ważnym. I pomyślałem, że skoro przeszli taki kawał drogi, to nie pomodlimy się tylko szybko wszyscy razem, tylko poproszę jeszcze jedną osobę, z którą pomodlimy się za każdego indywidualnie. Praktycznie w każdej z tych modlitw było coś takiego niesamowitego, że oni albo poczuli Pana Boga, albo się wzruszyli, albo może samym tym faktem, że ktoś się za nich modli, albo dotarło do nich, że są kochani. Jedna dziewczyna powiedziała: Półtora roku terapii nie doprowadziło mnie do takiego stanu, w jakim jestem teraz. Faktycznie płakała. Nie namawiam tutaj oczywiście, żeby nie robić terapii, bo to jest dobra rzecz. Ale wracając do tego, co mówiłem na początku, do tego zbierania owoców: kiedy się żegnaliśmy, jeden chłopak popatrzył na mnie tak poważnie, i powiedział: No nawróciłeś mnie, nawróciłeś. Powiedział to wręcz z takim zamyśleniem. Dla mnie to było, jakbym dostał jakiś złoty medal. Ale wierzę w to, że to Pan Bóg działa, to Duch Święty nawraca i to jest łaska. A to, że chciał się gdzieś mną posłużyć, to jest mega.

Tak, to w ogóle jest niezwykłe. W którymś miejscu w Piśmie Świętym jest taki fragment: Jeden sieje, drugi zbiera. Ale sobie tak myślę, że bardzo przejmująca jest ta obecność. Że nawet nie chodzi o te spotkania, którymi się podzieliłeś i które są niezwykłe i dotykające, ale myślę, że wiele osób doświadczyła przez tą obecność czegoś niezwykłego, o czym się nigdy nie dowiesz. I ewangelizatorzy, którzy tam jeżdżą, też nigdy się nie dowiedzą, a Pan Bóg działa.

Aż mnie ciarki teraz przeszły, bo zacząłem sobie to uświadamiać. Że oni widzą uśmiechnięte siostry zakonne. To papież Franciszek w Gaudete et exsultate napisał, że dla niego święta jest m.in. starsza zakonnica, która nadal się uśmiecha. A my samym byciem tam dajemy świadectwo. I tym, że nie skreślamy nikogo tylko dlatego, że ma jakieś tatuaże, kolczyki z pentagramem, kolczyki we wszystkich możliwych częściach ciała. Chodzi mi o stereotypy, bo ja też nie mam z tym żadnego problemu. Bo stereotypy mówią, że ojej, taki człowiek to na pewno jest daleko od Kościoła i nie może się tam czuć dobrze. No bzdura. Jezus zbawił każdego człowieka i fajnie, że możemy o tym świadczyć.

Wiesz, ja odprawiałem mszę o 21.30 w Warszawie i uwielbiam ten moment, gdy podchodzi do komunii taki wielki byczek z kolczykami, tatuażami i takimi bicepsami, że bałbyś się podejść do niego.

I chwała Panu, że tacy ludzie są.

To jest piękne, że w tych spotkaniach jednak serce jest najważniejsze i Pan Bóg to pięknie prowadzi.

Tak, właśnie o to mi chodzi, że te stereotypy można obalać, będąc tam na miejscu.

Ale zobacz, że te stereotypy działają w dwie strony. Ludzie niezwiązani z Kościołem, patrzą nieprzychylnie na ludzi w Kościele, myśląc, że to takie świętoszki albo ludzie niezaradni. Nagrywałem podcast na pielgrzymce i ktoś podrzucił mi pomysł, żeby pytać ludzi, skąd są i czym się zajmują. Słuchaj, to było zadziwiające, ale ciężko było mi znaleźć kogoś z normalnym zawodem. No nie znalazłem pani, która sprzedaje w sklepie. Aż mi było smutno, myślałem, że słuchający podcastu pomyślą sobie: No podstawił sobie pracujących w IT albo w wojsku, a ja nic takiego nie zrobiłem. I wow, to też jest Kościół, nie? Ale wiesz, mam taką intuicję, żeby podbić ten temat obecności. Wydaje mi się, że samo to, że chrześcijanie przyznają się do swojej wiary, jest niezwykłe i może być poruszające dla drugiej osoby.

Na pewno tak jest.

No bo zobacz – tak wynika z twojej opowieści- na Przystanku też nie było żadnego nachalnego głoszenia, żadnego zmuszania, tylko ty byłeś gotowy na zaczepienie, zwykłą rozmowę.

Wszystko w dużej wolności. Czasem faktycznie sam podchodziłem, bo np. widziałem, że ktoś ma na koszulce coś, co ja też znam. Np. widziałem scenę z jednego anime, które oglądałem z jednym z braci w zeszłym roku na studentacie w Krakowie, czyli Non Genesis Evangelion i ten człowiek był zszokowany, że kojarzę to anime, a ja je kojarzyłem zupełnie przypadkowo.

To jest film, serial, bajka?

To jest anime. Serial, można powiedzieć.

Ja nie kojarzę.

Okej, w naszej kulturze rzeczywiście jest mało znane. A przez to, że ten człowiek miał to na koszulce, to wywiązała się bardzo fajna rozmowa. Był też skłonny posłuchać, o co chodzi w naszej wierze, kerygmatu, mojego świadectwa i też świadectwa siostry, z którą tam byłem. To było niesamowite. Obecność! W ogóle imię Boga to jest Jestem, który jestem. Jestem to jest imię Boga, którego znamy ze Starego Testamentu. I na pewno każdy zwracał na nas uwagę. Tam jest mnóstwo przebierańców, są też ludzie przebrani za księży i zakonnice, więc często jak do nas podchodzili, to mówili: A prawdziwy czy przebieraniec? Ale jesteśmy też my.

Rozumiem, że w tym teamie były też osoby świeckie. Jak one to robiły?

Mieli przeróżne sposoby zagadywania. Bardzo podobał mi się taki sposób, że kilka osób stało przy jednej z głównych dróg prowadzących na festiwal, zresztą całkiem niedaleko bazy Przystanku Jezus z kartonem Umyjemy twoje brudne giry. A tam chodziło się w sandałach, więc bardzo dużo osób miało bardzo brudne nogi. To nie jest tak jak w Wielki Czwartek, że ktoś już umył wcześniej w domu, a ksiądz tylko delikatnie poleje nóżkę i dotknie ręczniczkiem, tylko oni faktycznie brali mydło i myli te nogi. Dla wielu osób to było śmieszne, ale wiele osób pytało, dlaczego właściwie oni to robią. Wtedy można było od razu powiedzieć, że Jezus też mył nogi uczniom i w ten sposób uczył służby. A dla niektórych to tak mocne doświadczenie, że płakali. To był dobry pretekst, żeby zacząć z kimś rozmowę, bo bez habitu było to o wiele trudniejsze, dlatego często świeccy ewangelizatorzy chodzili z kimś, kto był w jakimś stroju duchownym. Ale inni kombinowali na inne sposoby. Każdy z nas miał też plakietkę Jestem z Przystanku Jezus, żeby ludzie mogli wiedzieć, że mogą nas zawsze zaczepić i porozmawiać. Jeszcze jeden przykład: przed Przystankiem Jezus stały toi toie, a toi toie na Woodstocku obrosły wszelkimi legendami, że są nie wiadomo jak brudne. Więc my reklamowaliśmy się w ten sposób, że mieliśmy najczystsze toi toie na Woodstocku, bo po każdej osobie ktoś wchodził i je sprzątał.

Naprawdę?

Naprawdę. Więc siostry zakonne i bracia, również jeden z naszych braci, zakładali na habit fartuszek, rękawiczki, psikali i wycierali szmatką całą budkę, więc ludzie mogli skorzystać z czystego toi toia. Ale najważniejsze jest to, że widzieli ducha służby w ludziach, z którymi się nie utożsamiali.

To rzeczywiście niezwykłe. To z naszej rozmowy zostawiam sobie dwie rzeczy: obecność i tego ducha służby. I chyba kończymy. Bardzo dziękuję ci za nasze spotkanie i twoje świadectwo. Mam nadzieję, że za rok też pojedziesz.

Właśnie nie wiem, bo będzie kapituła generalna naszego zakonu, więc może być ciężko. Ale jakby się udało, to chętnie bym pojechał.

I przywieziesz nowe historie. Bardzo ci dziękuję za nasze spotkanie.

Dzięki wielkie.

About the author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *