W najnowszym odcinku zapraszam na rozmowę z moim współbratem Tomaszem Kaliszem OP, w której sięgniemy do korzeni naszego dominikańskiego Zakonu. Z naszej rozmowy między innymi dowiesz się:
- Jakie były początki życia wspólnotowego i jak to wpłynęło na powstanie różnych grup religijnych?
- Dlaczego ubóstwo stało się tak istotną wartością dla heretyckich wspólnot oraz dla samego św. Dominika?
- W jaki sposób idea głoszenia Ewangelii przez braci kaznodziejów zmieniła oblicze Kościoła?
Kluczowe punkty rozmowy:
- Średniowieczna koncepcja życia we wspólnocie jako drogi do zbawienia
- Znaczenie ubóstwa i posłuszeństwa w kontekście historycznym Zakonu Dominikanów
- Rola biskupa Diego i św. Dominika w formowaniu nowej idei ewangelizacji
Zapraszam
Cześć Tomku!
Cześć Dawidzie I też wszystkich tutaj pozdrawiam słuchających.
Będziemy emitować ten podcast dokładnie ósmego sierpnia, czyli w Uroczystość Świętego Ojca Dominika i postanowiłem, żeby to był wyjątkowy, wyjątkowy odcinek, dlatego Tomek jest moim gościem. Wracamy do średniowiecza, do początków zakonu. I spróbujemy trochę wam przybliżyć w tej rozmowie to, w jaki sposób zakon dominikanów powstawał. Dlaczego myśmy się w ogóle urodzili? Tomek, przechodzę do rzeczy. Opowiedz nam o kontekście historycznym, w jakim Dominikanie powstawali. Jesteśmy w XIII wieku…
Początki XIII wieku. Mamy świat i Kościół w Europie Zachodniej gdzie powstaje wiele wspólnot, grupy ludzi ubogich, które żyją wspólnie, chcą żyć na wzór Ewangelii, na wzór właśnie Jezusa Chrystusa, ale nie zawsze im się udaje zgodnie z nauczaniem, posłuszeństwem papieżowi, nauczaniem Kościoła Katolickiego; nie zawsze się udaje tak żyć. Często odchodzą od Kościoła, głosząc swoje nauki troszkę takie nielogiczne, głupie rzeczy, odchodzą od wspólnoty kościelnej. Tworząc wspólnoty własne, odchodzą od Wspólnoty Kościoła. A jak jesteśmy w średniowieczu, to mamy właśnie na myśli Wspólnotę Kościoła, Kościół Katolicki jako wielką rodzinę, w której Bóg się objawia, przychodzi. Naprawdę w tej wspólnocie, czyli w Kościele, można osiągnąć zbawienie.
Dlaczego mówię właśnie wspólnota? Dlaczego ludzie zaczęli zakładać własne wspólnoty? Ponieważ pojęcie wspólnotowości, bycia we wspólnocie było czymś takim naturalnym i najważniejszym w średniowieczu. Życie we wspólnocie. Największą karą dla człowieka w mieście, (właśnie miasto, po łacinie to civitas to wspólne życie). Więc największą karą dla takiego człowieka była banicja, wygnanie, odebranie mu praw obywatelskich. Ma żyć poza wspólnotą i to jest kara. Ekskomunika na przykład, tak jak mówimy w Kościele, też jest wyjęciem ze wspólnoty kościelnej. Więc właśnie to jest taki kontekst bardzo ogólny i troszkę teologiczny. Zaczęły powstawać heretyckie wspólnoty. I w tym momencie, na początku XIII wieku święty Dominik i jego pierwsi współpracownicy: Diego z Osmy potem Fulko z Tuluzy zaczynają dostrzegać, że w samym Kościele Katolickim potrzebne są również podobne wspólnoty, jak wspólnoty heretyckie… ale takie, które nie będą heretyckie. Więc taki jest taki bardzo ogólny kontekst. Czekam na jakieś pytania szczegółowe pomoże to rozwijać moją historię.
Powiedz, proszę, jeśli mówisz o tych wspólnotach heretyckich, to jakie masz na myśli tak bardzo konkretnie.
Bardzo tak ogólnie, bo było ich mnóstwo, ale takie najważniejsze i najbardziej znane to wspólnoty katarów. Wyznawały one taką dualistyczną wizję świata, walkę dobra ze złem, nie uznawały człowieczeństwa Chrystusa, nawet jego Bóstwa. Po swojemu interpretowały Pismo Święte, szczególnie Ewangelię św. Jana. Kolejna grupa – Waldensi od Piotra Waldo, dla których nie były tak bardzo ważne kwestie teologiczne, ale bardziej tak podążanie za Chrystusem, życie w ubóstwie i sprzeciw wobec władzy kościelnej, hierarchii kościelnej.
Ale czy to powstawanie wspólnot haretyckich, ono wywodzi się z tego, że ci ludzie właśnie chcieli być w kontrze, chcieli być nowi, czy były jakieś takie konkretne powody, dla których te wspólnoty powstawały?
Przede wszystkim taki najważniejszy powód, to ze względu na pobożność.
W Kościele Katolickim było za mało pobożności?
Za mało pobożności i naśladowania Chrystusa. To był taki główny powód, że my chcemy żyć ubogo we wspólnocie, tak jak Chrystus, tak jak to jest w Ewangelii napisane. To był główny zarzut tych grup heretyckich, wobec Kościoła, że Kościół nie żyje ubogo. A więc jeśli nie żyje ubogo, to znaczy, że nie żyje według zasad ewangelicznych, nie naśladuje swojego mistrza, czyli można powiedzieć taki kontrargument tych wspólnot heretyckich, że to właśnie Kościół stał się heretycki. Dlatego właśnie oni zakładali swoje wspólnoty.
Z perspektywy historyka, kiedy badasz średniowiecze, to rzeczywiście widzisz, że Kościół nie żył ubogo? Można tak powiedzieć?
Tak, można tak powiedzieć, ale to jest bardzo ciężki temat, także bardzo ciekawy. Bo kiedy mówimy o bogactwie Kościoła, to zazwyczaj zarzucamy, że hierarchowie, papieże, biskupi, księża, nie żyją ubogo, mają wiele bogactwa, budują kościoły, które są zbyt piękne, zbyt wiele kosztowności, a dookoła są ludzie ubodzy, którym się powinno właśnie te pieniądze przekazać. Wiadomo – chodziło o jakiś umiar. Natomiast trzeba wziąć pod uwagę jedną rzecz, i to, bo był właśnie spór w średniowieczu, że między tymi grupami, może też kościołem, które same siebie trochę nie rozumiały do końca, że życie w takim bogactwie, to jest ukazywanie bogactwa Kościoła jako wspólnoty.
Powiem trochę w takim sensie bardziej teologicznym: Kościół jest bogaty ze względu na Boga i pokazuje piękno też Boga. Kościół jest oblubienicą Chrystusa. To nie może być brzydki, nie może być skromny, bogaty ponieważ jest oblubienicą Chrystusa, który jest Bogiem, który jest właśnie tym oblubieńcem, panem młodym.
Czyli to była ta wizja średniowiecznych tak, że jakby to bogactwo ono jest na chwałę Bożą. Trochę inaczej niż my współcześnie na to patrzymy…
Tak. My troszkę przestaliśmy patrzeć, że bogactwo kościoła budynku czy też wspólnoty, to bogactwo oblubienicy, którą my też jesteśmy jako rodzina, jako wspólnota i to pokazuje też, kim jest Bóg, że jest piękny. Że jest bogaty, bogaty w miłosierdzie, miłość dobroć i to to ma symbolizować. Mówię tu o tym co w kościele, o takich aspektach troszkę zewnętrznych, materialnych. Ktoś może powiedzieć dlaczego biskupi czy księża muszą tak bogato żyć? Nie muszą posiadać drogich samochodów, czy na przykład w średniowieczu, dorożek wyzłacanych, co to ma wspólnego z kościołem? No właśnie, chodzi o ten umiar…
Czyli w tym kontekście, w Kościele średniowiecznym mamy do czynienia z herezjami, mamy do czynienia z ludźmi, którzy odchodzą, budują wspólnoty, w których z kolei, jak rozumiem, zaczynają oddziaływać na zwykłych ludzi, którzy się tym interesują, przychodzą do tych wspólnot heretyckich. I taki jest bezpośredni kontekst, w którym funkcjonujesz nasz święty Dominik?
Dokładnie. I to, że powstali Dominikanie zakon kaznodziejski, to jest też taka pochodna wielu takich rzeczy, czynników, które się już zdarzały pod koniec XII wieku, w XIII wieku można je doskonale zaobserwować, czyli na przykład wielkie korporacje, jak uniwersytety, cechy rzemieślnicze, kupieckie, miasta. Pod koniec XII wieku i w XIII wieku mamy rozkwit wielkich miast.
Dlaczego to ma wpływ na Dominikanów?
Ponieważ to jest właśnie życie we wspólnocie.Życie zorganizowane: my siebie wspieramy i nie potrafimy bez siebie żyć, funkcjonować. Co więcej, każdy zna swoje miejsce w tej wspólnocie, w tej organizacji miejskiej czy innej organizacji na przykład uniwersyteckiej, każdy ma swoją funkcję. W zakonie byśmy powiedzieli oficjum. Czyli jakieś zadanie.
Mówiąc normalnym językiem, zadanie, zajęcie, zobowiązanie…
Tak, stanowisko. I każdy znał swoją pozycję i budował swoją pracą swoją wspólnotę, pomagał swojej wspólnocie. My może byśmy dzisiaj powiedzieli, że to trochę taka degradacja, czemu nie mogę robić czegoś innego, ale w zakonie każdy znał swoje miejsce we wspólnocie. I to jest właśnie zakon – ordo – porządek. I tak też byśmy powiedzieli o porządku w takim mieście czy we wspólnocie średniowiecznej. Tam każdy miał swoją funkcję, znał swoje miejsce. W takim kontekście postawili Dominikanie. Ale też inne zakonne medykańskie żebracze, jak franciszkanie itd. To właśnie w tym kontekście powstały. I te wspólnoty heretyckie też w tym kontekście.
Użyłeś słowa łacińskiego ordo, może mała dygresja, bardzo często my po naszych nazwiskach, imionach I nazwiskach stawiamy OP, złośliwi tłumaczą to jako “ogromnie pyszni”, ale w gruncie rzeczy to pochodzi od dwóch łacińskich słów, ordo praedicatorum, czyli zakon kaznodziejów. Ordo to wytłumaczyłeś, to jest zakon. I jak rozumiem ten źródłosłów jest związany z prawem, z porządkiem, tak?
Tak: porządek, prawo, organizacja…
A praedicatorum?
Praedicator, czyli kaznodzieja. I co jest bardzo ciekawe w średniowieczu to ordo praedicatorum tworzyli tylko biskupi. Teraz dla nas to jest oczywiste, że ordo praedicatorum to Zakon Kaznodziejów, natomiast jeśli takie sformułowanie usłyszałby człowiek w średniowieczu, to on by pomyślał zaraz o biskupach.
Przecież ani ksiądz ani nikt inny w średniowieczu nie mógł głosić kazań, prawda?
Tak, jedynie biskupi i to było prawo biskupie, głoszenie kazań. Możliwe jeszcze, że ktoś dostał przywilej od papieża, kto nie jest biskupem, to miał taki przywilej głoszenia. Ewentualnie od swojego biskupa.. Ale to było przywilej, ale nie prawo.
To poczekaj, bo jakby na razie mamy porozrzucane te klocki po całym pokoju, spróbujmy je zebrać: skąd Dominik wpadł na ten pomysł? Mamy te przesłanki, o których mówiłeś, ale jak to się wydarzyło? On wynegocjował, że mógł głosić Ewangelię i że bracia nasi mogli głosić Ewangelię w średniowieczu?
No można powiedzieć tak w wielkim skrócie… żebyśmy za długo nie rozmawiali a poza tym żeby też nasi słuchacze nie zasnęli przy okazji. Tak szybciutko powiem: wszystko zaczęło się w Hiszpanii kiedy właśnie Diego z Osmy, biskup został poproszony przez króla Kastylii Alfonsa IV o to, żeby wyjechał do Marchii i w jego imieniu poprosił o rękę córki, żeby została żoną jego syna.I zgodził się biskup na tę wielką wyprawę. Niestety nie do końca wiadomo gdzie to jest – “Marchia”. Nie wiemy do końca o co chodzi. Większość historyków zaznacza, że chodzi pewnie o jakieś tereny Prus. Ale to można różnie jeszcze interpretować. Istotą sprawy jest to, że oni wyjeżdżają z Hiszpanii: biskup Diego z Osmy, który bierze ze sobą kanonika, swojego współpracownika Dominika.
Dobrze. To jest mała dygresja. Kto to jest kanonik? Bo to wiesz, dla normalnego człowieka to dzisiaj nie jest zrozumiałe pojęcie. Nawet dla mnie nie bardzo…
Kanonik to członek kapituły katedralnej. Tu warto powiedzieć, że Diego z Osmy był biskupem, który bardzo pragnął dla swojej diecezji reformy życia duchowego. I założył taki powiedzmy prawie zakon. W tym czasie tworzyły się takie właśnie kapituły katedralne, czyli ludzie duchowni, którzy tworzyli wokół katedry taką wspólnotę i każdy miał swoje miejsce w tej wspólnocie. Był to czas, kiedy generalnie księża diecezjalni nie tworzyli wspólnot. Ale Diego z Osmy założył w swojej decyzji kapitułę katedralną, która żyje według reguły św. Augustyna, czyli byli to księża, którzy razem żyją we wspólnocie. Przy katedrze. I wokół.
I między innymi jest tam nasz Dominik…
Jest tam Dominik, był już on wtedy księdzem. I jest to wspólnota życia. Polegała na tym, że na przykład wspólnie odmawiano modlitwy brewiarzowe, mieli wspólne posiłki, itd.
I nasz Dominik jest członkiem tej kapituły. Nawet powiedzmy takim subpszorem tej kapituły. Diego zabiero go ze sobą na tę wyprawę. Doszli do tej Marchii, uzyskali wszystkie zgody i wracając posłali wiadomość do króla Kastylii, że udało się wszystko, będzie pannna młoda dla syna i tak dalej. A przy okazji wracając Diego z Dominikiem idą sobie jeszcze do Rzymu.
Tu może nie wchodząc już w historię, chcą tam porozmawiać z papieżem, gdyż biskup Diego z Osmy chciał zostać cystersem. Chciał porzucić biskupstwo, żeby żyć właśnie we wspólnocie cysterskiej, bo idąc spotkali cystersów, którzy nawracali heretyków i jemu się to strasznie spodobało. Z resztą już wcześniej chciał też rzucić biskupstwo, chciał żyć tak na wzór Chrystusa. Papież się nie zgodził, powiedział, że ma dalej być biskupem swojej diecezji, ale pozwolił mu, żeby pojechał na południe Francji nawracać ówczesnych heretyków tam, więc Diego pojechał i wziął ze sobą również Dominika.
Ale to wtedy było takie normalne, że biskup diecezji mógł sobie wyjechać ze swojej diecezji pojechać na południe Francji i tam nawracać heretyków?
Troszkę oczywiście mógł sobie wyjechać na jakiś czas, ale Diego jednak wrócił. Ta misja jego trwała dwa lata i, jak to zaznacza właśnie błogosławiony Jordan z Saksonii, w swojej książeczce o początkach zakonu, że nie może być biskup tak długo poza swoją diecezją, więc po dwóch latach Diego wrócił do swojej diecezji. Oczywiście w czasie jego nieobecności był wyznaczony zastępca, diecezja funkcjonowała, było to możliwe, że biskupi się poruszali, podróżowali.
A czy z powrotem do tej diecezji wrócił także Dominik?
Dominik nie wrócił. Pozostał właśnie tam na południu Francji, wrócił sam Diego, biskup Diego, ale jak wrócił to po krótkim czasie zmarł. Kiedy byli jeszcze razem na południu Francji, mieli takie doświadczenie: spotkali cystersów, którzy wracali z wyprawy takiej nawracającej heretyków, ale wyprawa ta okazała się kompletnym fiaskiem. I ci cystersi zastanawiali się dlaczego, co poszło nie tak. Te grupy heretyckie żyły ubogo we wspólnocie. Natomiast cystersi byli z całym orszakiem, na koniach, jakby pokazywali to piękno i bogactwo kościoła, tym chcieli ich przekonać, ale nie przekonali tych heretyków. I biskup Diego z Dominikiem zauważyli, że właśnie największym problemem jest nie co głosili, nie to, że źle głosili, tylko to, że po prostu nie żyli ubogo.
Odnośnie do tej sytuacji, jest takie ładne sformułowanie użyte przez błogosławionego Jordana, że “klin trzeba wybijać klinem a fałszywą pobożność, prawdziwą pobożnością”. W tym momencie postanowili, biskup Diego i Dominik też żyć ubogo. I doradzili właśnie tym cystersom: “słuchajcie zejdźcie ze swoich koni, ubierzcie ubogie szaty, pożyjcie trochę z tymi ludźmi, żeby być bardziej przekonującymi, żeby stali się świadkami i rzeczywiście się udało.
Udało się cystersom czy Dominikowi, Diego i cystersom?Czy oni wspólnie tam głosili wtedy?
Oni wtedy wspólnie głosili. Wtedy narodziła się myśl, żeby powstała wspólnota braci głoszących ubogo.
Ta myśl powstała w głowie cystersów, Dominika czy Diego?
Według Błogosławionego Jordana wiadomo, że takim inicjatorem był biskup Diego.
To w ogóle jest niesamowite, prawda? Tak kiedy stajemy wobec początków naszego zakonu, to by się wydawało, że to właśnie Dominik miał taką wizję. A tu się okazuje, że to Diego go zabiera na tę misję, potem razem głoszą, że to jest gdzieś właśnie ten moment wzrastania…
Dokładnie. Dominik jakby cały czas towarzyszył biskupowi, uczył się od niego, słuchał. Został postawiony w takiej sytuacji niebezpiecznej, ryzykownej, ponieważ kiedy Diego wrócił do swojej diecezji i zmarł nagle całe te plany, nowy zakon, nowa wspólnota, no pozostały w rękach Dominika. Ale jak wiemy, od 1206 – 1207, kiedy właśnie nastąpiła ta śmierć biskupa Diego, Dominik stworzył własną grupę ale niektórzy odchodzili. Nieraz był sam. Znalazł miejsce właśnie w Tuluzie, na południu Francji. I miał ze sobą może dwóch tylko braci, być może trzech i ta sytuacja trwała gdzieś do 1215. Więc przez tyle lat, od śmierci Diego Dominik przeżywał taki kryzys tej wspólnoty. Zastanawiał się czy on podoła temu pomysłowi i tej całej machinie tworzenia może jeszcze nie zakonu, bo może jeszcze nie myślał o takim zakonie, ale jakiejś wspólnoty. Na początku na pewno nie myślał, że bracia będą we wszystkich krajach ówczesnej Europy, założą prowincje.Myślał pewnie, że stworzą małe wspólnoty kaznodziejskich braci, którzy głoszą.
A między 1207 a 1215 powiedziałeś, że tam jakby było trochę braci, trochę przychodziło, odchodziło, czy to było w jakiś sformalizowany sposób, czy to po prostu byli księża, jak to w ogóle wyglądało od takiej zewnętrznej struktury?
To jest też bardzo ciekawe, bo do końca oni nie uzbierali jakiejś takiej większej swojej grupy by mogliby stworzyć taką wspólnotę. Libellus, czyli ta książeczka Jordana z Saksonii mówi nam, że było trzech czy dwóch braci wiernych przy Dominiku, czasami niektórzy byli dłużej, czasami krócej, ze względu na trudne warunki życia, odchodzili, i tak dalej. I tu pojawia się drugi biskup – biskup Fulco z Tuluzy. Podarował on im kościół, kościół św. Romana w Tuluzie i oni żyli trochę tak jak ta wspólnota kanoników. Mieli doświadczenie, szczególnie Dominik, doświadczenie życia zgodnie z regułą św. Augustyna, więc żyli według tej reguły. Ale troszkę to powiedzmy w taki sposób zatwierdzony przez biskupa miejsca, jako taka wspólnota… powiedzmy próbna.
Kiedy w Dominiku pojawia się ta myśl taka szeroka? Jak to opisujesz, myślę sobie, że no na początku w tym 1207 – 1215 nie ma jakoś dzisiejszym językiem, mówiąc dużo powołań, ta wspólnota nie tętni. Skądinąd wiemy, że pod koniec 1216, o ile dobrze myślę, chyba że podasz jakąś inną datę, powstaje zakon Dominikanów.
No to jest bardzo ciekawe. Dominik się nie poddał w tych latach, bo mogłyby przyjść takie myśli, że ta wspólnota jest bez sensu. Skoro jestem tylko ja i dwie osoby jedynie, to trzeba powiedzieć, że coś chyba nie wyszło. W tym czasie w ogóle dużo też się działo, papież organizował wyprawy krzyżowe wobec heretyków, także na południu Francji. Dużo się działo. Dominikowi bardzo to przeszkadzało, że nawracano siłą, mieczem. On chciał właśnie przez sposób swojego życia, słowem I przykładem nawracać ludzi. I bardzo mu na tym zależało, więc jakby pracy miał dużo, ale nie miał za bardzo z kim tego zrobić. I zdarzyła się okazja, oczywiście biskup Fulco z Tuluzy wspierał bardzo Dominika. Podobała mu się ta wizja braci kaznodziejów, więc pojechali razem na Sobór Laterański IV, który się odbył w 1215. Sobór ten nakazał we wszystkich diecezjach, żeby każdy z biskupów, wyznaczył jakąś osobę, która będzie kaznodzieją diecezji, żeby głosić Słowo Boże i nauczanie Kościoła. Także biskupi mają głosić, ale skoro nie mogą, ponieważ nie mogą być w każdym miejscu naraz, to powinni wyznaczyć kogoś do głoszenia. Czasami biskupi mieli problemy, żeby kogoś wyznaczyć do głoszenia. Taki kaznodzieja też wędrował, chodził, nie miał samochodu, nie miał samolotu.Więc dla Dominika była to idealna okazja, żeby zaproponować papieżowi taki zakon, który będzie typowo kaznodziejski, który będzie pomagał biskupom w ogłoszeniu. I właśnie ze względu na ten jeden zapis, który jest w aktach Soboru Laterańskiego IV, można powiedzieć, że dzięki niemu powstał zakon kaznodziejski. Papież zgodził się na taki styl życia, tylko powiedział Dominikowi: “wybierz regułę, z tych już z istniejących, jedną regułę”.
Dominik, kiedy już wrócił do Tuluzy, razem z braćmi wybrał regułę świętego Augustyna. Przestawił to potem papieżowi cały ten swój plan, że będą żyli właśnie jako wspólnota braci kaznodziejów zgodnie z regułą św. Augustyna i dwudziestego drugiego grudnia 1216 roku papież Honoriusz III zatwierdził ten sposób życia tej wspólnoty z kościoła św. Romana w Tuluzie.
To jest w ogóle fascynujące, tak sobie pomyślałem teraz, że tak naprawdę zakon powstaje nie dlatego, że ktoś miał taką wizję czy wyobrażenie, tylko dlatego, że było takie zapotrzebowanie w Kościele prawda? Czyli to nie była potrzeba stawiania kontra Kościołowi, ale właśnie razem z nim i w nim poszukiwanie swojego sposobu wypełniania misji i głoszenia…
Tak, dokładnie.
Przed nagraniem mówiliśmy, że są dwie bulle, o których możemy mówić czy myśleć w kontekście początku Zakonu Dominikanów. Jedna z nich jest z 1216 roku, dwudziestego drugiego grudnia, tak?
Zgadza się.
Dobrze zapamiętałem. I to jest papież Honoriusz III, a druga?
Druga jest szybko wydana z dwudziestego pierwszego stycznia 1217 roku. I to jest bardzo ciekawe. Ponieważ jak mówiłem o tej pierwszej bulli, która zatwierdzała sposób życia wspólnoty przy kościele św. Romana w Tuluzie, która żyła regułą świętego Augustyna. To jest zatwierdzenie właśnie wspólnoty, która żyje tą regułą.
Natomiast ta druga bulla…
…poczekaj ta 1216 z grudnia, to ona zatwierdza na razie życie braci, mogę powiedzieć braci już wtedy, czy jeszcze nie?
Raczej tak, bo oni byli braćmi. Natomiast jeszcze ja bym nie mówił o braciach kaznodziejach, chociaż tak bardziej z prawnego punktu widzenia. Mimo że ta wspólnota ona głosiła, to byli bracia, którzy głosili, ale jeszcze nie mieli właśnie tego OP, czyli Ordo Praedicatorum. Tu pojawia się ta druga bulla…
… ta z 1217 ze stycznia, też Honoriusz III…
… Tak, ona właśnie mówi o braciach kaznodziejach.
Czyli jakby jest to rozszerzenie o tę misję głoszenia, tak?
Tak. Ta pierwsza bulla zatwierdza życie we wspólnotach. Dla mnie to jest bardzo piękny moment. Pokazuje dwa cele naszego zakonu. Cel wewnętrzny i zewnętrzny. Pierwsza bulla była potwierdzeniem przez papieża, czyli najwyższą władzę w Kościele Katolickim, że ta wspólnota może żyć właśnie według tej reguły. To jest dążenie do zbawienie we wspólnocie. To jest nasz cel wewnętrzny, bo jesteśmy zakonnikami. Dlaczego? Żeby się zbawić. Tak jest najszybsza definicja, najprostsza.
Zakonnik to jest ten, który chce się zbawić. I ta pierwsza bulla to zapewniała. To jest cel wewnętrzny. Natomiast ta druga bulla pokazuje cel zewnętrzny, czyli kaznodziejstwo i zbawienie dusz. Czyli po prostu głoszenie Ewangelii, wychodzenie z tej wspólnoty.
I to jest bardzo piękne, bo te dwa cele się uzupełniają. Wcześniej mówiłem, że jeśli postawimy akcent na pierwszym z tych celów, czyli w życiu wewnętrznym, nasze klasztory dominikańskie, tak jest do dzisiaj, mogą stać się takimi jakby opactwami. Jesteśmy w klasztorze modlimy się, studiujemy i żyjemy, tak jak Benedyktyni. Prowadzimy monastyczny tryb życia. Bardziej monastyczny konwentualny.
Natomiast jeśli bardziej akcentujemy ten drugi sposób życia, ten zewnętrzny, czyli głoszenie, to jesteśmy bardziej księżmi diecezjalnymi. Nie żyjemy we wspólnocie, ale skupiamy się na pracy apostolskiej, apostolat. I u nas jest bardzo trudno, dlatego w już od XIII wieku, Schumber de Romains mówił, że nasza forma życia duchowego, jest najtrudniejszą w Kościele katolickim. Połączenie tych dwóch form i cały czas życie w takim napięciu żeby to wyśrodkować.
Bardzo ciekawe to jest to, że najpierw jednak jest bulla, która zatwierdza to życie w środku i że, jakoś tak mnie to przekonuje, że trochę trzeba posiedzieć wewnątrz i zaczerpnąć z tego źródła Pana Boga i monostycyzmu, żeby pójść na zewnątrz i głosić. Można tak to przeczytać te dwie bulle. To tak zupełnie na bieżąco, nie? W sposób nieprzygotowany…
Wiesz co, w tym coś jest, bo my w zasadzie tę intuicję, którą ty podałeś realizujemy od początku, ona jest taka naturalna dla nas. Zobaczy ona jest zgodna z formacją naszą: nowicjat, studentat i to jest czas, kiedy bracia się nie skupiają na głoszeniu, mimo że mają też OP przy nazwisku. Nie skupiają się na głoszeniu tylko na studiowaniu, na życiu we wspólnocie takim intensywnym. A dopiero potem już po studiach, po święceniach mogą iść i głosić, nawet muszą. Ta intuicja jest ciągle tutaj u nas widoczna i w całej naszej formacji.
A jak to wyglądało od początku zakonu, kiedy bracia już, że tak powiem, byli sformalizowanymi braćmi Dominikanami? Chyba dość szybko, jak na ówczesne czasy, była taka duża ekspansja braci i tak dużo klasztorów powstało?
To jest świetne pytanie. Po tym uzyskaniu zgody, tej drugiej bulli, gdzie tam jest napisane Ordo Praedicatorum, czyli bracia Kaznodzieje… to była istna nowość dla Kościoła Katolickiego, dla biskupów, że “jak to, to jest ktoś inny kto może głosić? I to nie są heretycy?” A to jest legalna grupa wykształconych ludzi, którzy żyją we wspólnocie i żyją jeszcze ubogo. To był zupełnie pomysł nie z tej ziemi. Jakby ktoś wpadł na jakiś wynalazek.
I to się przyjęło w kościele. To była to świetna alternatywa dla biskupów. Bo nie wszyscy księża chcieli głosić. Czy też nadawali się do głoszenia. Wiesz, bo to nie było tak, że każdemu dawali licencję, legitymację do głoszenia.
I tutaj nagle okazuje się, że Dominikanie chcą. Prawnie wszystko jest uregulowane. Chcą, głosić, robią to świetnie. I właśnie tu odpowiem na twoje pytanie, bo ta odpowiedź nie jest taka prosta. Po uzyskaniu tej bulli, święty Dominik ma już szesnaście osób w Tuluzie i wpada na pomysł, znany nam wszystkim, że ziarno, które jest w jednym miejscu gnije i trzeba rozesłać to ziarno. Więc wysyła ich po dwóch, bardzo młodych, krótko osadzonych w tej wspólnocie braci, wysyła do Hiszpanii, do Paryża, do Rzymu. W 1217 roku jeszcze. Natomiast w 1220 roku już jest kilkadziesiąt klasztorów. Potem pod koniec dwudziestolecia w XIII wieku już mamy dwanaście prowincji. I jak powiem już na przełomie XIII-XIV wieku to jest około pięćset pięćdziesiąt klasztorów, dziesięć tysięcy braci. I ten fenomen to przede wszystkim to, że Dominik wypatrzył okazję wobec tego zapisu Soboru Laterańskiego IV. Nasi bracia świetnie się wpisują w ten program też odnowy Kościoła, bo to nie chodziło też tylko o ogłoszenie, ale też o odnowę taką całego Kościoła.
Bracia się świetnie wpisują w tę odnowę w diecezjach z trzech powodów. Dominik wysłał ich od razu, to jest pierwsza sprawa. Druga – biskupi byli bardzo chętni do przyjęcia ich posługi. Trzecia – ta nowość i otwarcie Dominikanów, którzy tworzą swoje wspólnoty i nie zamykają się w tych wspólnotach jak Benedyktyni, otwarcie do ludzi w miastach, bo właśnie ideą Dominika było to, że zakładał klasztory, chciał żeby bracia byli w wielkich ośrodkach miejskich. Nie na wsiach, tylko w ośrodkach. I tam zaczęli przychodzić, interesować się zakonem młodzi ludzie, ale też wykładowcy akademiccy. Ci, którzy pragnęli odnowy, reformy Kościoła, to właśnie znajdowali swoje miejsce we wspólnotach dominikańskich w sposób taki powiedzmy legalny i też taki zgodny z nauczaniem Kościoła.
Więc nagle pojawiają się Dominikanie, którzy chodzą w białych habitach i rozmawiając z ludźmi w mieście nie uciekają, czy nie zamykają się w klasztorach, ale właśnie się otwierają, przychodzą do nich i rozmawiają o Bogu. To było szokujące dla ludzi w tych miastach w średniowieczu. Mówili: “ nawet nasi biskupi tak nie rozmawiają z nami, bo też nie mają kiedy, nie mają czasu na to. Nasi księża nie są do końca też przygotowani. Bo oni potrafią tylko odprawić mszę i wyspowiadać raz w roku ewentualnie, ale tylko tyle”. Bo też troszkę inaczej kościół wyglądał w tamtych czasach…
A tu nagle Dominikanie wychodzą i głoszą i rozmawiają, przekonują. Mamy te wszystkie historie, na przykład jak to Dominik całą noc spędził w karczmie, żeby przekonać kogoś do wiary. Ludzie zaczęli się otwierać, stąd ta popularność. Jest jeszcze kwestia prawna, I to jest to, że święty Dominiki i pierwsi bracia mocno stąpali po ziemi. Byli bardzo racjonalni. Przede wszystkim zaczęli od budowania struktur prawnych. Już w 1220 mamy pierwszą konstytucję zakonu. Zaczęły się one rozwijać, coraz bardziej redagować, ale przede wszystkim dotyczyły tworzenia struktury, czyli funkcji przeora, prowincjała, braci, którzy żyją we wspólnocie i tak dalej. Dominik ciągle to regulował, dlatego wracamy do słowa ordo, które trzymało tych braci. Pierwsi bracia w XIII wieku to byli ci, którzy bardzo pilnowali kwestii prawnych.
Prawa kanonicznego przede wszystkim. Nie mogli sobie pozwolić na jakieś uchybienia. My zapominamy o tym prawie i dla nas to prawo nawet trochę tak nieraz przeszkadza w życiu czy też machamy na nie ręką. Natomiast dla człowieka średniowiecznego prawo było częścią życia, czymś bardzo istotnym, w zasadzie najistotniejszą rzeczą w życiu, ponieważ postępowanie przeciwko prawu jest postępowaniem przeciwko Bogu. Wynikało to z tego, że Bóg jest porządkiem, Bóg jest sprawiedliwością. Natomiast kiedy ja postępuję niezgodnie z prawem, czyli niesprawiedliwie, w zasadzie grzeszę. I możemy rozbić ten porządek też na taki społeczny porządek Boży. I pierwsi Dominikanie, kiedy zakładali swoje klasztory to pilnowali prawa kościelnego, żeby było wszystko Lege Artis idealnie, budowanie struktury bardzo racjonalnie i dzięki temu u nas nie było w zasadzie rozłamów. Dominikanie się nie podzielili na ewentualnych mniejszych, większych, trzewiczkowych czy jakoś tak. No oczywiście były dążenia do, tak jak wszędzie, do takiego życia bardziej uboższego, tak jak było na początku zakonu.
A może byśmy wrócili do życia takiego uboższego?
No właśnie chciałem ci tu powiedzieć, że wydaje mi się, że tego ducha nie zatraciliśmy, ciągle dyskutujemy na tym, jak powinniśmy żyć gdzie są te ideały i w jakiś sposób głosić.
Czasami to lepiej wychodzi, czasami gorzej, ale chyba rzeczywiście mam takie poczucie, że cały czas próbujemy to robić we wspólnocie…
Tak, bo jedynym takim miejscem musi być kapituła, czyli wspólnota.I to jest jedyne miejsce do reformy. Kapituła w naszym prawie to takie miejsce, czy właściwie czas zgromadzenia wszystkich braci danego na przykład klasztoru albo prowincji, w którym spotykamy się i dyskutujemy, potem piszemy z tego protokół jakiś i – w ogóle rzeczywiście to sformalizowane – ale bardzo ważne jest spotkanie, bo ono wpływa też na nasze prawo czy na nasze życie bardzo konkretnie.
Tomku. Bardzo ci dziękuję za nasze dzisiejsze spotkanie, za to, że nas zabrałeś w te początki naszego zakonu.Dzięki wielkie.
Ja również dziękuję. I mam nadzieję, że może będzie część druga kiedyś, można by tu jeszcze dużo więcej powiedzieć…
Bardzo chętnie. Jestem otwarty i gotowy.
Historia naszego zakonu, szczególnie początki są bardzo, bardzo ciekawe. Ja lubię właśnie odnosić często te początki do naszego życia, które de facto niby zaczęło się osiemset lat temu, ale z drugiej strony cały czas mamy do czynienia z tu i teraz. I możemy naprawdę się zmieniać, modlić się tą historią. Czyli jesteśmy umówieni na drugą część 😉